Skoro przyjdzie
skończyć życie – w Balchu czy w Bagdadzie
skoro ma się spełnić
miarka – czy słodka, czy gorzka,
wesel się , bo jeszcze
nieraz po tobie i po mnie
księżyc z nowiu
przejdzie w pełnię i z pełni do nowiu.
Omar Chajjam, Iran XI wiek
Persowie
to mądry i dumny naród.
Po
prawie 10 godzinach podróży, lądujemy na lotnisku w Teheranie o 3 nad ranem.
Wita nas Nowy Rok (Nouruz – o tym
szerzej później) oraz uśmiechnięta młoda dziewczyna Sanaz, siostra Shirin.
Ubrana jak każda młoda osoba na zachodzie w markowe ciuchy – adidasy do
eleganckiej sukienki – dobrze znany zestaw z modnej warszawskiej ulicy, na
twarzy pełny makijaż. Jest tylko jedna różnica - piękna jedwabna chusta na
głowie. Na głowie to dużo powiedziane, zasłona lewo skrywa włosy, nie stawiając
oporu lekkim podmuchom wiatru i odsłaniając w długi czarny warkocz. Już te
pierwsze minuty zweryfikowały obraz Iranu, jaki miałem w głowie, a to dopiero
był początek.
Po kilkunastu
minutach z plecakiem wypchanym po brzegi pieniędzmi (w Iranie nie
przeprowadzono denominacji, 1 000 000 riali to równowartość 35$) wsiadamy z
moją towarzyszką podróży Agnieszką, (która z wykształcenia jest Iranistką i
przez najbliższe 2 tygodnie będzie moim tłumaczem, przewodnikiem i oparciem) do
czarnej sportowej mazdy i ruszamy w podróż, która jak się okaże obali wszystkie
powszechne panujące stereotypy o kraju, jeszcze do niedawna zwanym Persją.
W
samochodzie rozbrzmiewa Lady Gaga i Madonna równie często jak hity z irańskich
list przebojów. Dziewczyny palą papierosy. Suniemy z prędkością 150 km/h
czteropasmową autostradą do Teheranu. Gdy dojeżdżamy zaczyna już świtać. Ulice
są puste – jak to po sylwestrze. Mkniemy przez stolicę na tak zwany „zimny
łokieć”, z auta wciąż rozlega się głośna muzyka. Przez głowę przebiega mi myśli
– zaraz nas aresztują za takie grzeszne, niemoralne zachowanie, ale nic takiego
się nie dzieje. Jest 5:00. Podjeżdżamy do piekarni. Jesteśmy pierwszymi
klientami. Piekarz pozwala nam upiec nasz własny chleb - barbari, posypujemy sezamem, odrobiną soli, jeszcze gorący zjadamy
na miejscu. Pyta nas z jakiego kraju jesteśmy. Lahestan – pada odpowiedź… to Polska po persku, kraj Lacha, trwały
ślad po bogatej historii stosunków dyplomatycznych obu krajów. Uśmiecha się do
nas. Agnieszka kontynuuje rozmowę po persku, kierownik piekarni nie kryje
zdziwienia, nie może uwierzyć, że Aga (tak ją nazywano) nie jest Iranką. Z
resztą podczas całej podróży były setki zabawnych sytuacji, kiedy tubylcy
obgadywali nas – zawsze bardzo miło – a po chwili Aga dziękowała im po persku
za miłe słowa. Ich zakłopotanie było wtedy równe naszej radości ;D Z piekarni
jedziemy do hotelu w północnej dzielnicy, z pięknym widokiem na miasto. Teheran
rozpościera piękny widok u naszych stóp. Hotel jest pełen gości - wszak
celebrujemy Nowy Rok. Świętowanie trwa 3 tygodnie – jedna wielka fiesta i piknikowanie na świeżym powietrzu, ale o tym
innym razem. Ludzie, których spotykamy są dobrze wykształceni, mili, uprzejmi,
życzliwi, grzeczni, usłużni, pomocni, zatroskani no i czego nie można nie
zauważyć – niezwykle urodziwi.
Powierzchnia
Iranu jest prawie 5 razy większa niż powierzchnia Polski. Liczba ludności
przekracza 77 mln. Społeczeństwo Iranu jest niezwykle młode – w 75% to ludzie
do 35 roku życia. Na ulicach największych miast: Teheranu, Szirazu czy Esfahanu
spotykamy zadbanych, dobrze ubranych ludzi (no może jedynie poza butami - to
jakaś pięta Achillesowa Irańczyków) z iphonami i słuchawkami w uszach,
uśmiechniętych. Ludzie na ulicach są bardzo uczyni i pomocni, nie tylko dla nas,
ale przede wszystkim dla siebie nawzajem. To widać chociażby w formie, w jakiej
się do siebie zwracają. Język perski jest wręcz naszpikowany formułkami
grzecznościowymi tzw. ta’arofami. Od
nich rozpoczyna się i kończy niemalże każda rozmowa. Bogdan Jan! Bogdan Janam! (czyt.: dżan!, dżanam! – duszyczko!) –
tak wołają na mnie dopiero co poznani ludzie, od razu skracając dystans,
jakbyśmy byli starymi, dobrymi przyjaciółmi. Na ulicach nie widać biedy, jest skromnie,
ale czysto, zieleń zadbana, a właśnie jest wiosna – ulubiona pora roku
Irańczyków. Na trawnikach i skwerach pełno piknikujących rodzin, jedzenie
wspólnych posiłków, spędzanie czasu w gronie najbliższych, to jedna z
najwyższych wartości. Pozdrawiamy siebie salam
(dzień dobry), zapraszają nas na herbatę, ciasto. Dzieci jak dzieci wszędzie
takie same: uśmiechnięte, umorusane i szczęśliwe. Takiego obrazu Iranu próżno
szukać w środkach masowego przekazu na starym kontynencie.
To,
co mnie urzekło to szacunek do starszych ludzi i dzieci. Zatrzymaliśmy się na
obiad w Karawanseraju w miejscowości Mejbad, w miejscu z 1000 letnią tradycją.
Rodzina jadła obiad. Ojciec w podeszłym wieku leżał na dywanie i trzymał głowę
na kolanach syna. Syn głaskał go po siwych włosach. Wokół rozrabiające dzieci.
Rzadki to już widok w cywilizowanej Europie. W Iranie nie ma domów opieki
społecznej. Nie żeby nie było zapotrzebowania, tylko honor rodziny nie pozwala,
aby ojca czy matkę oddać na stare lata w cudze ręce. Do niedawna było tak i u
nas, ale jak wiadomo czasy się zmieniają.
Po
dwóch dniach spędzonych w stolicy ruszamy na południe, żeby zobaczyć Esfahan,
Sziraz, Yazd i starożytne ruiny Persepolis. Czeka nas długa podróż, to ponad
1000 km w jedną stronę. Irański PKS „VIP”. Fotele jak w klasie biznes w
samolocie, rozkładane do pozycji leżącej, jedzenie, coś do picia, miła obsługa.
W
każdym mieście mamy różnych przewodników, ale ten jeden zapadnie nam w pamięci
najbardziej. To Amir, 34 letni absolwent filologii angielskiej na uniwersytecie
w Teheranie, na stałe mieszkający w Yazdzie. Mimo tak krótkiego czasu –
spędziliśmy ze sobą tylko dwa dni – mam wrażenie jakbyśmy się znali całe życie.
Uśmiechnięty, dumny z własnego kraju i historii, zadowolony z życia. Bardzo mi
przypomina swoim uśmiechem i życzliwością Kasię Czaykowskę z wiadomego zamku.
Mam nadzieję, że będę mógł ich sobie pewnego dnia przedstawić. Amir jest w
trakcie przygotowywania wesela, za kilka dni jedzie do rodziny Panny Młodej
negocjować mehrije – tradycyjne zabezpieczenie,
jakie dostaje małżonka od męża na wypadek rozwodu. Narzeczona kończy właśnie
medycynę, śliczna dziewczyna – widzieliśmy zdjęcia. Bardzo chciałbym ich
ugościć w Polsce. Amir reprezentuje pokolenie dobrze wykształconych ludzi
otwartych na świat, podróżujących. Zapytacie gdzie? Australia, Nowa Zelandia,
Japonia Indie świat naprawdę nie kończy się na Europie :)
I
nie zapomnę jeszcze dwóch małych chłopców, braci: 10-letniego Abdolafazla i 8-letniego Amira,
na którego ten pierwszy wołał nieco złośliwie: (jak to starszy brat) Amir-Chamir, co oznacza Amir-Pasta. To właśnie w Abyane, ich
rodzinnej położonej wysoko w górach wsi, liczącej co najmniej 2500 lat, gdzie
najstarszy zachowany dom ma pond 1000, spędziliśmy ostatni dzień naszego
pobytu. Chłopców spotykamy przypadkowo, zatrzymując się na herbatę przy ich
domu, gdzie mama naszych bohaterów prowadzi małą gastronomię. Zaciekawienie
światem dzieci jest zawsze cudowne. Nie dowierzają do końca, że jesteśmy khoreji (czyt. choredżi –
obcokrajowiec). Nawet ja zostałem Persem – młodszy z chłopaków wyczytał to w
moim spojrzeniu. Masz irańskie oczy – powiedział, co bardzo mi schlebiło. Od
tego momentu nie odstępują nas na krok i stają się naszymi przewodnikami po
wiosce, najlepszymi, jakich moglibyśmy mieć. Do wszystkich mieszkańców (jest
ich niespełna 300, ok.160 rodzin) dzieci zwracają się ciociu/wujku, w niedługim
czasie my też się nimi stajemy. Tutaj też doświadczamy niezwykłej gościnności,
do której już zdążyliśmy przywyknąć. Pomoc bliźniemu, która także funkcjonuje w
kulturze chrześcijańskiej, jednak ostatnio zapomniana w cywilizowanej Europe,
jest bardzo żywa w kulturze islamu, gdzie każdy człowiek jest zobowiązany
pomagać bliźniemu, bez względu na jego wiarę, szczególnie zaś przedstawicielom
„ludów księgi” (Żydzi, Chrześcijanie i Muzułmanie). W tym kontekście wydaje się
być znamienne, że na 100 000 rail'owym banknocie widnieje cytat z Sa’adiego, XIII
wiecznego irańskiego poety (mieliśmy zaszczyt odwiedzić jego mauzoleum w
Szirazie) o treści:
Human beings are members of a whole,
In creation of one essence and soul.
Wróćmy
jednak do chłopaków, żeby ostatecznie udowodnić im, że jestem z Lahestanu
następnego dnia przyniosłem paszport z wizą irańską. Jednak i tym razem nie
było to dla małego Amira dostateczny dowód mojego pochodzenia, chyba do samego
końca nie udało mi się go przekonać.
Pamiętam
też chwilę, gdy spacerując po górskich uliczkach zatrzymał nas może 15 letni
młodzieniec, który powiedział, że wita nas w swojej wiosce, jest szczęśliwy, że
przyjechaliśmy, cała wieś wie, że jesteśmy z Polski i nic złego nam się nie stanie,
bo wszyscy nam pomogą w razie potrzeby. Niesamowite uczucie! Cała wieś od
wieków dba o siebie i o swoich mieszkańców. To tak, jak 40 lat temu w moim
rodzinnym Grajewie wszyscy mieszkańcy bloku dbali o siebie a zwłaszcza o
wspólne dzieci, zwracając im uwagę, chwaląc, karmiąc, a kiedy było trzeba –
karcąc. Czegoś takiego na nowo doświadczyłem w tej irańskiej, schowanej wysoko
w górach wsi, dwa razy starszej niż Polska.
Chciałbym
jeszcze raz podkreślić, że wszyscy ludzie, których spotkaliśmy, byli dla nas
bardzo ciepli i życzliwi. Nie spotkaliśmy się z żadną formą agresji czy
nienawiści, niechęci czy zagrożenia.
Począwszy
od Teheranu a skończywszy na małej górskiej wiosce. Iran to kraj młodych,
mądrych i dumnych ludzi.