piątek, 31 października 2014

Uprawiam szafran, nie politykę.



  Czy blat kuchenny i sala restauracyjna to dobre miejsce na prowadzenie debaty politycznej przez Szefów kuchni? Od kilku tygodni przyglądam się portalom społecznościowym, gdzie z lubością i beztroską Szefowie kuchni podpuszczani przez polityków rzucili się w wir jabłkowej polityki.
Jako obywatele Rzeczypospolitej mamy konstytucyjne prawo wypowiadać się na temat bieżącej polityki naszego kraju, krytykować, zadawać pytania i oceniać. Nikt nam tego nie broni. I to bardzo dobrze, wszak sam jestem z pokolenia, które pamięta kartki na wyroby czekoladopodobne, buty czy cukier, a pomarańcze jadało raz w roku około Bożego Narodzenia.
Ale nie mogę się zgodzić z tym i nie uważam, że kuchnia jest miejscem do toczenie politycznej walki z sąsiadami i to tylko dlatego, że nie chcą naszych jabłek. Nasi politycy jakby mieszkali na księżycu i przypomnieli sobie, że mamy tyle cudownych sadów. Sady w ich ustach urosły nawet do rangi Ogrodów Semiramidy. Przypomina mi się rozmowa ze świętej pamięci Hanią Szymanderską , która wzburzona do mnie zadzwoniła, że od 10 lat zabiegała w Ministerstwie Rolnictwa ws. cydru z polskich jabłek. I nie było trzeba mieszać w to wszystko Prezydenta Putina, wystarczyłaby tylko urzędnicza mądrość, żeby wsłuchać się  w głos rolnika. Rolnik jednak to dziś tylko „frajer”. Przez ostatnie lata nadaremnie było szukać zrozumienia w tej materii.
Restauracja to nie miejsce żeby na drzwiach wejściowych wieszać kartkę, że „Rosjanom wstęp zakazany”. Polska jak mało który kraj na świecie powinna z własnej historii rozumieć to najbardziej. Czy goście z Rosji są czemuś winni, że nie należy ich obsługiwać? Czy nie chcą płacić za swoje rachunki? Czy nawołują do bojkotu czegokolwiek? Czy ten sam restaurator z Sopotu, który z taką swobodą i dumą zakazał wstępu gościom w Rosji do własnej restauracji, z taką samą konsekwencją nie wpuszcza Amerykanów, którzy niszczą kraj za krajem? Nie wpuszcza Chińczyków, którzy łamią prawa człowieka w Tybecie i samych Chinach? Świat jest pełen konfliktów. Tak było i będzie. Zakazami niczego nie zmienimy ani niczego nie zademonstrujemy. Czy Pan z Sopotu nie wpuszcza Muzułmanów, którzy w pień wycinają Chrześcijan w Syrii?
Restauracja i stół w niej się znajdujący to miejsce spotkań dla wszystkich. To miejsce mądrego dialogu. A może dzisiaj restauracja to miejsce jak w średniowieczu Katedra? Miejsce bezpieczne. Może to enklawa spokoju i pokoju. Obsługuję gości z całego świata: Rosjan, Żydów, Muzułmanów, ludzi różnych wyznań, koloru skóry, poglądów i zapatrywań. Nigdy mi nie przyszło do głowy żeby ich segregować albo nie wpuścić do restauracji tylko dlatego, że jakiś polityk tak sobie wydumał, jednocześnie, każąc ogryzki wysyłać do Prezydenta sąsiedniego Kraju. Lubię gości z Rosji, bo są mili, uśmiechnięci i serdeczni. Uczę się rosyjskiego i zawsze sprawia mi dużą radość kiedy mogę z moimi gośćmi pogwarzyć po rosyjsku a sposobności mam dużo.
Na koniec wszystkim tym, którzy z taka odwagą nawołują do bojkotowania gości z Rosji proponuję:
- NIE GOTUJCIE NA GAZIE Z ROSJI
- SZARLOTKI PROSZĘ UPIEC NA OGNISKU
- SAMOCHODY ZATANKUJCIE WODĄ
Panie i Panowie kucharze nie dajmy się wpuszczać politykom w maliny, bo żaden z nich za nas nie zapłaci rachunków, czynszów i podatków. Jak powiedział nie tak dawno jeden z polityków WŁADZA SIĘ WYŻYWI i bez wątpienia tak będzie. My bez gości w restauracji czy to z Rosji czy z USA będziemy nieużytecznymi narzędziami w rękach naszych właścicieli.

czwartek, 9 października 2014

Masuria Arte



 Kraina usytuowana na styku Królestwa Polskiego, Wielkiego Księstwa Litewskiego i Prus Książęcych , w miejscu gdzie spotykają się Wielkie Jeziora Mazurskie: Białe, Rajgrodzkie , Stackie. Na zachodnim brzegu, na bezkresnej równinie powstało miejsce wyjątkowe -  Masuria Arte. Z dala od cywilizacji, wielkich miast i zgiełku. Otulone lasami, jeziorami i dobrym jedzeniem, miłą obsługą i dobrą ludzką życzliwością.
Dotarliśmy tam na zaproszenie Szefowej Kuchni Joanny, choć trafić nie było przesadnie łatwo ;) Królestwo ciszy i spokoju nie obsługuje gości z ulicy, a cała posiadłość służy tylko gościom hotelowym. Nie po raz pierwszy w moim życiu bycie szefem kuchni w największym średniowiecznym murowanym zamku na świecie na coś się przydało. Pani recepcjonistka grzecznie powiedziała, że restauracja jest tylko dla gości hotelowych. Ech… – pomyślałem. Zasmuciła mnie ta wiadomość, bo podróż nasza odbywała się w dniu imienin św. Faustyny a więc także mojej bratowej, która nosi to niezwykłe imię. Właśnie dlatego chciałem całą rodzinę zabrać na wycieczkę by odkryć jakieś ciekawe miejsce. Na szczęście kiedy zapytałem czy mogę porozmawiać z szefową kuchni, dodając że też jestem kucharzem, po drugiej strony słuchawki pojawił się uśmiech. Miły to zwyczaj i obyczaj, że dla kolegów i koleżanek po fachu czasami nagina się panujące zasady :-) Pierwsza brama została otwarta!

Z rodzinnego domu w Grajewie podróż zajęła nam ok. 25 min. Za kościołem w Prostkach skręciliśmy w prawo. Przy okazji takiej podróży warto zobaczyć słup graniczny z 1548 r. usytuowany tuż za kościołem (był jednym z wielu wyznaczających granicę pomiędzy Polską, Prusami i Litwą). Pogoda była piękna, słoneczna, a niebo słodko błękitne. Na horyzoncie zobaczyłem cudny biały dwór z czerwonym dachem. W oddali jezioro, lasy, łąki i cisza taka, że aż w uszach gra. Moja bratanica Weronika stanęła przed budynkiem rozdziawiła gębę i powiedziała: jak w bajce -) Takie słowa w ustach młodej damy mówią jedno: nie jest źle. W środku przywitała nas miła Pani i w tym momencie na naszych twarzach także pojawił się uśmiech. W głowach tylko jedno: Boże jak tu ładnie i elegancko. Nie „bogato”, ale bardzo ze smakiem i każdy detal przemyślany, piękne kanapy w kolorach szarości, w restauracji naturalne drewno i białe ściany. Nic nader krzykliwego, żadnych zbędnych ozdób i niepotrzebnych rzeczy, każdy drobiazg na swoim miejscu. W środku czuje się, że najważniejsze jest tutaj wyciszenie i spokój pośród bajecznie pięknej natury. Jezioro, las, trawa, łąka no i jedzenie, które przenosi nas w innym wymiar.

Szefowa Joanna „ma fisia” na punkcie Slow Food. No i bardzo dobrze! Nadaremnie szukać w jej menu pianek, emulsji i molekularnych nowinek. Mam wrażenie, że Joanna zdefiniowała na nowo kuchnię domową. Czy może być coś nadzwyczajnego w plackach ziemniaczanych? A może! Jeśli widzisz kucharza,  albo i samą szefową w kaloszach idącą z motyką (wyjaśnienie dla młodzieży: motyka to narzędzie do kopania ręcznego ziemniaków) z wiklinowym koszem, jak kopie kartofle, przynosi, skrobie, myje , trze i smaży placki ziemniaczane, które są chrupiące i mają złotą skórkę. Jeśli jesteś rocznik marcowy, to jak rocznik w okolicach  1968 r.,  to od razu widzisz rodzinny dom, wakacje u Dziadków i powraca smak dzieciństwa. Moja mama, która spróbowała Joasi placków powiedziała: bardzo dobre, tak samo smaczne jak moje i nie było w tym przekąsu tylko ogromny ukłon w stronę kucharza, wielka pochwała dla odtworzonego autentycznego smaku. Malutkie pierożki z dynią i tarta skórka z pomarańczy -  wyśmienite. Kaczka również była wyborna, miękka i rozpływająca się w ustach. Co do uwagi kulinarnej matki narodu, że skórka nie chrupiącaJ proszę nie brać do serca. „ Ze smakiem jak z d……. każdy ma swoją własną”. Ja wole skórkę niechrupiącą. Sandacz z jeziora Rajgrodzkiego, tarta czekoladowa i śliwkowa, sery zagrodowe, pieczone jabłka z orzechami. Wszystko to prawdziwe, smaczne i dobrze zrobione. Bez fajerwerków, pianek, azotów i jedynie Bóg wie, czego jeszcze. Joasia robi to, o czym inni tylko opowiadają. Obok hotelu jest pole, na którym rosną kwiaty, cukinie, kabaczki, dynie, kartofle i marchew ect. Teraz zrozumiem, dlaczego nie przyjmują gości z ulicy. Bo nikt tego nie zrozumie, że na jedzenie będzie trzeba poczekać nieco dłużej. Dłużej, dlatego, że szefowa musi urwać, nakopać, może czasami i złowić żeby goście dostali to, co jest najlepsze i najświeższe jak tylko się da. Miły to i rzadki widok, kiedy Szefowa pyta, na co goście mają ochotę. Mało tego, może ich zabrać na pole i oni sami sobie, jeśli tylko będą mieli na to ochotę wybiorą, wykopią, a Ona im ugotuje. Takie właśnie podejście gotowania czyni to miejsce wyjątkowym. Mimo, że nie ma tam emulsji, magicznych skrzynek i nie trzeba zakładać na uszy IPoda żeby posłuchać morza przy jedzeniu ryby, u Szefowej Joanny smakujesz ryby i patrzysz na piękne Jezioro Rajgrodzkie a w sercu i w głowie cisza i echo grają :-)
Na koniec jeszcze kilka obrazków: