Kraina usytuowana na styku Królestwa Polskiego, Wielkiego
Księstwa Litewskiego i Prus Książęcych , w miejscu gdzie spotykają się Wielkie
Jeziora Mazurskie: Białe, Rajgrodzkie , Stackie. Na zachodnim brzegu, na
bezkresnej równinie powstało miejsce wyjątkowe - Masuria Arte. Z dala od cywilizacji, wielkich
miast i zgiełku. Otulone lasami, jeziorami i dobrym jedzeniem, miłą obsługą i
dobrą ludzką życzliwością.
Dotarliśmy tam na zaproszenie Szefowej Kuchni Joanny, choć trafić
nie było przesadnie łatwo ;) Królestwo ciszy i spokoju nie obsługuje gości z
ulicy, a cała posiadłość służy tylko gościom hotelowym. Nie po raz pierwszy w
moim życiu bycie szefem kuchni w największym średniowiecznym murowanym zamku na
świecie na coś się przydało. Pani recepcjonistka grzecznie powiedziała, że
restauracja jest tylko dla gości hotelowych. Ech… – pomyślałem. Zasmuciła mnie
ta wiadomość, bo podróż nasza odbywała się w dniu imienin św. Faustyny a więc
także mojej bratowej, która nosi to niezwykłe imię. Właśnie dlatego chciałem
całą rodzinę zabrać na wycieczkę by odkryć jakieś ciekawe miejsce. Na szczęście
kiedy zapytałem czy mogę porozmawiać z szefową kuchni, dodając że też jestem
kucharzem, po drugiej strony słuchawki pojawił się uśmiech. Miły to zwyczaj i
obyczaj, że dla kolegów i koleżanek po fachu czasami nagina się panujące zasady
:-) Pierwsza brama została otwarta!
Z rodzinnego domu w Grajewie podróż zajęła nam ok. 25 min.
Za kościołem w Prostkach skręciliśmy w prawo. Przy okazji takiej podróży warto
zobaczyć słup graniczny z 1548 r. usytuowany tuż za kościołem (był jednym z
wielu wyznaczających granicę pomiędzy Polską, Prusami i Litwą). Pogoda była piękna,
słoneczna, a niebo słodko błękitne. Na horyzoncie zobaczyłem cudny biały dwór z
czerwonym dachem. W oddali jezioro, lasy, łąki i cisza taka, że aż w uszach gra.
Moja bratanica Weronika stanęła przed budynkiem rozdziawiła gębę i powiedziała:
jak w bajce -) Takie słowa w ustach młodej damy mówią jedno: nie jest źle. W środku
przywitała nas miła Pani i w tym momencie na naszych twarzach także pojawił się
uśmiech. W głowach tylko jedno: Boże jak tu ładnie i elegancko. Nie „bogato”,
ale bardzo ze smakiem i każdy detal przemyślany, piękne kanapy w kolorach
szarości, w restauracji naturalne drewno i białe ściany. Nic nader krzykliwego,
żadnych zbędnych ozdób i niepotrzebnych rzeczy, każdy drobiazg na swoim
miejscu. W środku czuje się, że najważniejsze jest tutaj wyciszenie i spokój
pośród bajecznie pięknej natury. Jezioro, las, trawa, łąka no i jedzenie, które
przenosi nas w innym wymiar.
Szefowa Joanna „ma fisia” na punkcie Slow Food. No i bardzo
dobrze! Nadaremnie szukać w jej menu pianek, emulsji i molekularnych nowinek.
Mam wrażenie, że Joanna zdefiniowała na nowo kuchnię domową. Czy może być coś
nadzwyczajnego w plackach ziemniaczanych? A może! Jeśli widzisz kucharza, albo i samą szefową w kaloszach idącą z motyką
(wyjaśnienie dla młodzieży: motyka to narzędzie do kopania ręcznego ziemniaków)
z wiklinowym koszem, jak kopie kartofle, przynosi, skrobie, myje , trze i smaży
placki ziemniaczane, które są chrupiące i mają złotą skórkę. Jeśli jesteś
rocznik marcowy, to jak rocznik w okolicach 1968 r., to od razu widzisz rodzinny dom, wakacje u Dziadków
i powraca smak dzieciństwa. Moja mama, która spróbowała Joasi placków powiedziała:
bardzo dobre, tak samo smaczne jak moje i nie było w tym przekąsu tylko ogromny
ukłon w stronę kucharza, wielka pochwała dla odtworzonego autentycznego smaku.
Malutkie pierożki z dynią i tarta skórka z pomarańczy - wyśmienite. Kaczka również była wyborna,
miękka i rozpływająca się w ustach. Co do uwagi kulinarnej matki narodu, że
skórka nie chrupiącaJ
proszę nie brać do serca. „ Ze smakiem jak z d……. każdy ma swoją własną”. Ja
wole skórkę niechrupiącą. Sandacz z jeziora Rajgrodzkiego, tarta czekoladowa i
śliwkowa, sery zagrodowe, pieczone jabłka z orzechami. Wszystko to prawdziwe,
smaczne i dobrze zrobione. Bez fajerwerków, pianek, azotów i jedynie Bóg wie,
czego jeszcze. Joasia robi to, o czym inni tylko opowiadają. Obok hotelu jest
pole, na którym rosną kwiaty, cukinie, kabaczki, dynie, kartofle i marchew ect.
Teraz zrozumiem, dlaczego nie przyjmują gości z ulicy. Bo nikt tego nie
zrozumie, że na jedzenie będzie trzeba poczekać nieco dłużej. Dłużej, dlatego,
że szefowa musi urwać, nakopać, może czasami i złowić żeby goście dostali to,
co jest najlepsze i najświeższe jak tylko się da. Miły to i rzadki widok, kiedy
Szefowa pyta, na co goście mają ochotę. Mało tego, może ich zabrać na pole i
oni sami sobie, jeśli tylko będą mieli na to ochotę wybiorą, wykopią, a Ona im
ugotuje. Takie właśnie podejście gotowania czyni to miejsce wyjątkowym. Mimo, że
nie ma tam emulsji, magicznych skrzynek i nie trzeba zakładać na uszy IPoda
żeby posłuchać morza przy jedzeniu ryby, u Szefowej Joanny smakujesz ryby i
patrzysz na piękne Jezioro Rajgrodzkie a w sercu i w głowie cisza i echo grają :-)
Na koniec jeszcze kilka obrazków:
Świetny BLOG ! będę czytać regularnie. Super że piszecie o takiej dziedzinie życia.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
http://www.leaderstyle.pl/2014/11/przypadek-riccardo-muti-2-czego-mozemy.html