Polecam! Szczerze polecam!
Kilkadziesiąt
kilometrów dalej w Ostródzie jest Młyn pod Marjaszkiem. Ładnie
położony, w miejscu z dużą tradycją kulinarną, którą mam wrażenie ktoś
tam marnotrawi. Pierwszy raz w młynie byłem jakieś 10 lat temu. Kiedyś bywałem częściej - zawsze w
drodze powrotnej do Warszawy, po wizycie w rodzinnym domu mego
bliskiego kolegi, Młyn był śniadaniowym przystankiem w poniedziałkowe poranki. Moja bratowa, która pracowała kiedyś w Pasłęku, zachwycała się Młynem gdy przyjeżdżała do domu w weekendy. Chwaliła nie tylko architekturę, nietypową łazienkę ukrytą w starej szafie i piękny ogród, ale przede wszystkim jedzenie. Faustyna to straszny niejadek (no chyba, że na obiad są Michałki w dużych ilościach) więc tym bardziej wydawało mi się, że taka rekomendacja wiele znaczy. Niestety ... tamte
smaki już dzisiaj się nie powtórzą. Nie mam pojęcia co się stało.
Może kucharz się zmienił. Może właściciele maja już tyle
pieniędzy, że im się nie chce. Może myślą, że skoro młyn pozostał przy
drodze (inni nie mieli tyle szczęścia np. smażalnia ryb "Okoń") to i
tak ludzie zajadą. A może to sroga zima spowodowała, że jedzenie było
inne. A może cały potencjał pojechał do Gdyni do nowej restauracji. Zupa za 17 PLN była słaba. Cygański kociołek z
kiełbasą, która miałem wrażenie została po piątkowej imprezie,
nie zrobił wrażenia na moich współbiesiadnikach. I jeśli mój brat,
który absolutnie nigdy się nie czepia i zawsze mu wszystko smakuje
powiedział, że niedobre – to naprawdę było niesmaczne. Danie
dnia nie może być "przeglądem miesiąca". Rozumiem że pani kucharka gotuje, co jej właściciel każe, ale
... Drogi Właścicielu, zapewne spędzasz wakacje tu i tam, jadasz tu i
ówdzie... Danie dnia to nie resztki wrzucone do gara i zamieszane,
ale coś specjalnego (cena na to wskazywała), zrobionego specjalnie w
tym dniu z najlepszych produktów. Niestety takiego wrażenia nikt przy stole
nie odniósł. Pani kelnerka była mało zainteresowana gośćmi. Pierogi z
kaczką trochę ratowały sytuację, bo były smaczne, nawet bardzo smaczne. Herbata z pigwą - może być.
Ogólnie sprawę ujmując szału nie było. Tam raczej się już nie zatrzymam.
Ściany wylepione fotosami aktorów też jakoś mnie do tego nie przekonują. Miły
duży pies to najfajniejszy akcent. W środku fizycznie zimno. Zimno mimo rozpalonego kominka. W restauracji chłód od jedzenia i chłód od serwisu
to słaba zachęta do dłuższego posiedzenia. Szybko zjedliśmy i do
samochodu. Marjaszkowy Młyn nie ma gospodarza - to widać i to się czuje.
Dwie oberże na tej samej trasie - podobne, a takie różne.
Zgadza się "Młyn pod Mariaszkiem" to rozczarowanie, podobnie zresztą jak "Zajazd pod Kłobukiem" - zwłaszcza w zestawieniu z nadziejami jakie daje wrażenie z zewnątrz.
OdpowiedzUsuń