Pokazywanie postów oznaczonych etykietą fundacja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą fundacja. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

SZKOŁA OTWARTYCH SERC

Wiosna przynosi zmiany nie tylko w naszych ogrodach, domach czy restauracjach. Wiosna ma coś magicznego w sobie, nieokiełznanego i pociągającego. Spragnieni cieplejszej aury i tego, co za chwilę w przyrodzie wybuchnie feerią barw, zachwycamy się pierwszymi cieplejszymi promieniami słońca, które jeszcze trochę niemrawo stara się nadrobić stracony czas w produkowaniu hormonów szczęścia. Przystajemy na chwilę w codziennej gonitwie, żeby zachwycić się pierwszymi zielonymi pąkami i szaleństwem ptasich treli. 
Te słoneczne szaleństwa uwidoczniły się w ostatnią sobotę na Zamku w Malborku. Wiosna otworzyła serca i portfele na drugiego człowieka. Już po raz kolejny fundacja SZKOŁA OTWARTYCH SERC zorganizowała licytację przedmiotów ofiarowanych przez "wielkich tego świata", ale też, co może jeszcze bardziej cenne, przez zwykłych ludzi, wrażliwych na potrzeby drugiego człowieka.
Aniołem stróżem fundacji jest Pani Dorota Ojdowska-Starzyk. Filolog polski z wykształcenia, cudowny człowiek z osobowości. Uśmiechnięta i życzliwa, bezinteresowna, bardzo pracowita i naładowana ogromną, wspaniałą energią. Już z pierwszego spotkania z Panią Dorotą wyszedłem z przekonaniem, że ta kobieta może góry przenosić. I tak jest! Ma ogromny dar zjednywania sobie ludzi. Jej entuzjazm jest tak zaraźliwy, że specjalnie długo nie musi przekonywać do swoich idei. Wychowała całe zastępy pięknych i wartościowych ludzi. 
Jedną z jej wychowanek jest Agnieszka Cegielska - na codzień etatowy pracownik TVN, mama i żona, kobieta piękna duchem i ciałem. Agnieszka jest ambasadorem fundacji i to właśnie dzięki jej staraniom na sobotnią licytację Agnieszka Radwańska ofiarowała jedną ze swoich rakiet, Panowie Hołownia i Prokop ofiarowali wspólnie napisana przez siebie książkę, Kama Trojak zadbała o scenografię. Scena, na której odbywała się licytację ozdobiona była pięknymi zdjęciami dzieci, na rzecz których odbywało się całe przedsięwzięcie. Kolorowe zdjęcia pokazywały naszych bohaterów w przeróżnych sytuacjach: podczas zabawy, chrupania lizaka, przytulania się do mamy, czy po prostu podczas zadumy. Jak mawia moja pięcioletnia bratanica: „właśnie mam trzy smutki i chcę się przytulić”. Janusz Korczak przekonywał - „nie ma dzieci są ludzie" i właśnie takiego podejścia byliśmy świadkami. 
Licytacja była poprzedzona koncertem Iwony Lorenc i Pauliny Czapli. Na widowni zasiedli rodzicie, dziadkowie, dzieciaki i mieszkańcy Malborka. Nie było nas może nas zbyt wielu, ale ci którzy przyszli, wykazali się ogromnym, szczodrym sercem, co przy tego typu akcjach jest bezcenne. Jestem przekonany, że za rok będzie nas dużo więcej. Gdyby jednak bogatsza część czytelników mojego bloga, którzy z różnych przyczyn nie mogli wziąć udziału w sobotniej licytacji, miała nieodpartą chęć pomocy i przekazania kilku złotych - udostępniam nr konta pod wpisem i gorąco kibicuję każdej wpłacie.
Miałem ogromy zaszczyt i przyjemność pomagać Agnieszce w prowadzeniu aukcji. Było bardzo radośnie i zabawnie. Jedną częścią Sali dyrygowała Agnieszka, a ja drugą. Były wyścigi, która strona zlicytuje więcej i drożej. Pan od „rakiety Agnieszki Radwańskiej", jak żartobliwie nazwaliśmy naszego największego dobrodzieja, zlicytował podarunek od naszej Mistrzyni za naprawdę dużą sumę i nie było łatwo. Emocje sięgały zenitu, aż sypały się iskry, ale dzięki Bogu pomieszczenie, w którym odbywała się licytacja to Karwan – krzyżacka zbrojownia, co niejedne iskry przez 600 lat widziała. Ogień pożądliwości rozpalał się co jakiś czas na sali, żeby za chwilę być ugaszonym kubłem zimnej wody i hasłem: "po raz pierwszy, drugi i trzeci sprzedane!". Koszulki DDTVN wywołały wśród licytujących takie emocje, że pewnie gdyby Agnieszka mogła się tego spodziewać, przywiozłaby cały karton, a tak, było ich tylko 5 i osiągnęły cenę 150 PLN każda. Niestety mimo wielkich chęci, nie każdy będzie mógł obudzić rano najbliższych w koszulce DDTVN i zaprosić do osobistego kącika kulinarnego, gdzie kawa, świeże bułeczki i sok ze świeżo wyciśniętych owoców będą już czekały na wiosennym stole. Licytacja skończyła się ok. 22:00 . Pobiliśmy rekord z zeszłego roku - 9.000 PLN wylicytowaliśmy przez 2 godz. 
Jestem ciągle pełen podziwu dla ofiarodawców, dzieci, wszystkich ludzi, którzy wzięli udział w tym wielkim przedsięwzięciu. Nasza mała ojczyzna Malbork ma szczęście do ludzi-Aniołów. Za to im dziękujemy. Podaję link do strony fundacji i numer konta. Każda złotówka jest bezcenna.









piątek, 3 lutego 2012

TO RODZICE TUCZĄ DZIECI A NIE ŚMIECI

Kilka miesięcy temu jeden z banków zrobił społeczną akcję „Śmieci tuczą dzieci”. Cała Polska oplakatowana, w radio i w TV szefowa fundacji opowiadała o szczytnych celach i zamierzeniach na przyszłość. Słuchałem tego wszystkiego z zapartym tchem. Napisałem nawet emaila z kilkoma pomysłami. Chciałem podzielić się moim doświadczeniem z USA. Pracowałem z maluszkami 2,5-3 letnimi. Nikt nie odpowiedział. No bo przecież wiedzą najlepiej, są the best  i "nie będzie Gałązka pluł nam w twarz".
Do dzisiejszego poranka nie rozumiałem, czemu takie akcje mają służyć. Kosztują miliony złotych, do kogo są kierowane? Kto i w jaki sposób bada skuteczność oddziaływania takich akcji? Zadzwoniłem do kolegi Sławka Komudy (tego od straży dla zwierząt) z pytaniem, „czemu służą takie społeczne akcje?”. Eureka! Służą ociepleniu wizerunku i sprawom podatkowym! Służą wszystkim, tylko nie tym, do kogo de facto są kierowane.  Nie potępiam idei fundacji. Pani Błaszczyk i jej „Budzik” robią wielkie rzeczy. Pani Ochojska buduje studnie w Afryce, Pan Owsiak jest Ministrem Zdrowia w Polsce i świetnie sobie daje radę. Tak, więc może wielkie fundacje finansjery zamiast ocieplać wizerunek, który i tak, czegokolwiek by nie  robili, jest szklany i z aluminium, powinny pieniądze przekazać ludziom, którzy się na tym znają.
Czy po akcji społecznej, dotyczącej zmian nawyków żywieniowych w Polsce zaczęły upadać fast-foody? Patrząc na moją małą ojczyznę Malbork - mam wrażenie, że jest wręcz odwrotnie. Od poniedziałku do niedzieli, w Wielki Piątek i Wigilię -  tłumy nieprzebrane. Czy mam winić za to Clowna z czerwonym nosem, siedzącego przed restauracją inną niż wszystkie? Winię za to rodziców. Uważam, że to rodzice trują swoje dzieci. Jak można 3 latka prowadzić w niedzielę na obiad do fast-fooda? Czy zabawka jest rozgrzeszeniem? A może to rodzicielskie lenistwo? Moja pięcioletnia bratanica Weronika nie zna smaku coli, frytek, ma zdrowe zęby i jest szczęśliwa. Uwielbia rosół. Nazywa go „magiczną zupą”. Makaron babcia Czesia zawsze musi zrobić „sznurkowy”. Weronika wie, że po rosole przechodzą choroby i w brzuszku jest ciepło. Rosół bez kostki! Dziecko pójdzie tam, gdzie je rodzic zaprowadzi. Prowadzicie wasze dzieci jak owce na rzeź!  Należę do pokolenia, które codziennie jadło w domu obiad (rocznik 1968). Mamusia pracowała, tak samo jak większość matek moich kolegów. Rano przed pójściem do szkoły musieliśmy z bratem wstać i zjeść śniadanie. Zupa mleczna, ciepłe mleko, placki z dżemem. Wyboru nie było wielkiego. Ale zawsze smacznie. Nasze mamy "z kamienia potrafiły chleba napiec". Kanapki zapakowane do plecaka, jakiś owoc. Nigdy nie wyszedłem z domu bez śniadania. Nie było płatków śniadaniowych i innych pyszności 100 razy przetworzonych, posłodzonych Bóg wie, czym, ale za to pięknie opakowanych. Co się stało? „Czasy niby inne, a zawsze takie same” - jak powiada ks. Proboszcz w filmie „U Pana Boga za piecem”.
W moim pokoleniu otyłość była rzadkością, mądra nauczycielka razem z rodzicami leczyła ADHD miłością i cierpliwością. Jedynym gazowanym napojem była Złota Rosa i Oranżada (a i to tylko z okazji większego święta). Apeluję do rozsądku rodziców: jeśli nie chcecie patrzeć za 40 lat na wasze dzieci z nadciśnieniem, po przebytych zawałach - pomyślcie już dzisiaj. Zamiast tracić pieniądze na coś, co przypomina tylko jedzenie, ugotujcie wspólnie z waszymi dziećmi obiad w domu. Niech wasz dom pachnie ciastem jak mój w  każdą sobotę. Gdy odejdą dziadkowie waszych dzieci, jakie smaki dzieciństwa wasze pociechy zapamiętają?
Wszystkim chętnym, którzy planują namawiać moich rodaków do zmiany stylu życia zapraszam na stronę fundacji „Let’s Move” założonej przez Pierwszą Damę USA Panią Michel Obamę. 

Edukacja, to przede wszystkim rodzice i dzieci. Ale także szkoła, przedszkola i cała mała ojczyzna. Program Pani Prezydentowej jest rozpisany na kilkanaście lat. Nie ma obawy, że kiedy przyjdzie nowa gospodyni Białego Domu, to wszystko w czambuł potępi. Wręcz odwrotnie - ulepszy i będzie kontynuować. Brałem udział w tym programie. Gotowałem z  dziećmi 3 letnimi. Opowiadałem poprzez zabawę o jedzeniu i wodzie. Po południu spotykałem się z rodzicami na 5 min. Proszę mi uwierzyć, że bardzo trudno rozmawia się z Afroamerykanką żeby zwróciła uwagę na to, co jedzą dzieci. Ale udawało się! To dzieci wymuszały na rodzicach podczas piątkowych zakupów, żeby wstawić wodę do koszyka, bo przecież pan kucharz mówił, że to zdrowe. 





Takie działania mają sens, w takich działaniach chciałbym uczestniczyć i się angażować. Może nie trzeba niczego tworzyć. Może wystarczyć napisać, zadzwonić do biura fundacji i zapytać, czy możemy skorzystać z tego w Polsce. Jestem przekonany, że Pani Obama może się tylko ucieszyć, że jej inicjatywa zatacza coraz większe kręgi.