czwartek, 9 października 2014

Masuria Arte



 Kraina usytuowana na styku Królestwa Polskiego, Wielkiego Księstwa Litewskiego i Prus Książęcych , w miejscu gdzie spotykają się Wielkie Jeziora Mazurskie: Białe, Rajgrodzkie , Stackie. Na zachodnim brzegu, na bezkresnej równinie powstało miejsce wyjątkowe -  Masuria Arte. Z dala od cywilizacji, wielkich miast i zgiełku. Otulone lasami, jeziorami i dobrym jedzeniem, miłą obsługą i dobrą ludzką życzliwością.
Dotarliśmy tam na zaproszenie Szefowej Kuchni Joanny, choć trafić nie było przesadnie łatwo ;) Królestwo ciszy i spokoju nie obsługuje gości z ulicy, a cała posiadłość służy tylko gościom hotelowym. Nie po raz pierwszy w moim życiu bycie szefem kuchni w największym średniowiecznym murowanym zamku na świecie na coś się przydało. Pani recepcjonistka grzecznie powiedziała, że restauracja jest tylko dla gości hotelowych. Ech… – pomyślałem. Zasmuciła mnie ta wiadomość, bo podróż nasza odbywała się w dniu imienin św. Faustyny a więc także mojej bratowej, która nosi to niezwykłe imię. Właśnie dlatego chciałem całą rodzinę zabrać na wycieczkę by odkryć jakieś ciekawe miejsce. Na szczęście kiedy zapytałem czy mogę porozmawiać z szefową kuchni, dodając że też jestem kucharzem, po drugiej strony słuchawki pojawił się uśmiech. Miły to zwyczaj i obyczaj, że dla kolegów i koleżanek po fachu czasami nagina się panujące zasady :-) Pierwsza brama została otwarta!

Z rodzinnego domu w Grajewie podróż zajęła nam ok. 25 min. Za kościołem w Prostkach skręciliśmy w prawo. Przy okazji takiej podróży warto zobaczyć słup graniczny z 1548 r. usytuowany tuż za kościołem (był jednym z wielu wyznaczających granicę pomiędzy Polską, Prusami i Litwą). Pogoda była piękna, słoneczna, a niebo słodko błękitne. Na horyzoncie zobaczyłem cudny biały dwór z czerwonym dachem. W oddali jezioro, lasy, łąki i cisza taka, że aż w uszach gra. Moja bratanica Weronika stanęła przed budynkiem rozdziawiła gębę i powiedziała: jak w bajce -) Takie słowa w ustach młodej damy mówią jedno: nie jest źle. W środku przywitała nas miła Pani i w tym momencie na naszych twarzach także pojawił się uśmiech. W głowach tylko jedno: Boże jak tu ładnie i elegancko. Nie „bogato”, ale bardzo ze smakiem i każdy detal przemyślany, piękne kanapy w kolorach szarości, w restauracji naturalne drewno i białe ściany. Nic nader krzykliwego, żadnych zbędnych ozdób i niepotrzebnych rzeczy, każdy drobiazg na swoim miejscu. W środku czuje się, że najważniejsze jest tutaj wyciszenie i spokój pośród bajecznie pięknej natury. Jezioro, las, trawa, łąka no i jedzenie, które przenosi nas w innym wymiar.

Szefowa Joanna „ma fisia” na punkcie Slow Food. No i bardzo dobrze! Nadaremnie szukać w jej menu pianek, emulsji i molekularnych nowinek. Mam wrażenie, że Joanna zdefiniowała na nowo kuchnię domową. Czy może być coś nadzwyczajnego w plackach ziemniaczanych? A może! Jeśli widzisz kucharza,  albo i samą szefową w kaloszach idącą z motyką (wyjaśnienie dla młodzieży: motyka to narzędzie do kopania ręcznego ziemniaków) z wiklinowym koszem, jak kopie kartofle, przynosi, skrobie, myje , trze i smaży placki ziemniaczane, które są chrupiące i mają złotą skórkę. Jeśli jesteś rocznik marcowy, to jak rocznik w okolicach  1968 r.,  to od razu widzisz rodzinny dom, wakacje u Dziadków i powraca smak dzieciństwa. Moja mama, która spróbowała Joasi placków powiedziała: bardzo dobre, tak samo smaczne jak moje i nie było w tym przekąsu tylko ogromny ukłon w stronę kucharza, wielka pochwała dla odtworzonego autentycznego smaku. Malutkie pierożki z dynią i tarta skórka z pomarańczy -  wyśmienite. Kaczka również była wyborna, miękka i rozpływająca się w ustach. Co do uwagi kulinarnej matki narodu, że skórka nie chrupiącaJ proszę nie brać do serca. „ Ze smakiem jak z d……. każdy ma swoją własną”. Ja wole skórkę niechrupiącą. Sandacz z jeziora Rajgrodzkiego, tarta czekoladowa i śliwkowa, sery zagrodowe, pieczone jabłka z orzechami. Wszystko to prawdziwe, smaczne i dobrze zrobione. Bez fajerwerków, pianek, azotów i jedynie Bóg wie, czego jeszcze. Joasia robi to, o czym inni tylko opowiadają. Obok hotelu jest pole, na którym rosną kwiaty, cukinie, kabaczki, dynie, kartofle i marchew ect. Teraz zrozumiem, dlaczego nie przyjmują gości z ulicy. Bo nikt tego nie zrozumie, że na jedzenie będzie trzeba poczekać nieco dłużej. Dłużej, dlatego, że szefowa musi urwać, nakopać, może czasami i złowić żeby goście dostali to, co jest najlepsze i najświeższe jak tylko się da. Miły to i rzadki widok, kiedy Szefowa pyta, na co goście mają ochotę. Mało tego, może ich zabrać na pole i oni sami sobie, jeśli tylko będą mieli na to ochotę wybiorą, wykopią, a Ona im ugotuje. Takie właśnie podejście gotowania czyni to miejsce wyjątkowym. Mimo, że nie ma tam emulsji, magicznych skrzynek i nie trzeba zakładać na uszy IPoda żeby posłuchać morza przy jedzeniu ryby, u Szefowej Joanny smakujesz ryby i patrzysz na piękne Jezioro Rajgrodzkie a w sercu i w głowie cisza i echo grają :-)
Na koniec jeszcze kilka obrazków:





1 komentarz:

  1. Świetny BLOG ! będę czytać regularnie. Super że piszecie o takiej dziedzinie życia.
    pozdrawiam

    http://www.leaderstyle.pl/2014/11/przypadek-riccardo-muti-2-czego-mozemy.html

    OdpowiedzUsuń