sobota, 8 września 2012

Personal Chef

Wrzesień to dobry czas na zmianę pracy dla tych wszystkich, którzy są znużeni monotonią korporacyjnego życia. Bo wszędzie dobrze gdzie nas nie ma - jak mawia przysłowie. Polecam zostanie prywatnym szefem kuchni. Kilka dni temu zostałem zaproszony do przystąpienia do platformy PERSONAL CHEF. Zamysł chyba jest taki żeby znużeni pracą i zmęczeni podejmowaniem decyzji młodzi ale i dojrzali menadżerowie mogli sobie wypożyczać osobistego szefa kuchni do przygotowania czegoś smakowitego. Jeśli kogoś na to stać, to oczywiście, może sobie takiego prywatnego szefa zatrudnić na stałe, udostępnić mu lokum w domku w ogrodzie i mamy przed gośćmi lans jak ta lala. Personal Chef brzmi dużo lepiej niż gospodyni :-) Pomysł godny pochwały i naśladowania i pewnie za 10 lat już tak nam się opatrzą osobiści kucharze w domach, jak produkty z Lidla, więc przestaniemy na nich zwracać uwagę, ale zanim to nastąpi, zapotrzebowanie na prywatnych szefów kuchni jest minimalne i niestety utrzymać się ze świadczenia takich usług ciężko. Chyba, że Personal Chef potrafi jeszcze: prać, prasować, cerować, zająć się dziećmi, wkręcić żarówkę, zreperować kran... i mógłbym jeszcze tak wymieniać w nieskończoność. 
Gdzieś na początku mojej zawodowej drogi, tuż po skończeniu szkoły kucharskiej i odbyciu kilkumiesięcznych obowiązkowych praktyk też miałem przygodę z byciem Personal Chef. Może któryś z kolegów pomysłodawców zainteresuje się moją historią.
Miałem przyjemność pracować jako Personal Chef na Long Island. Robotę dostałem z polecenia, ale i tak nie było łatwo. Zostałem zaproszony do domu moich gospodarzy w NYC na Lexington Av na rozmowę. Było krótko i bardzo rzeczowo. Dostałem pieniądze i wieczorem miałem przygotować kolację na 20 osób. Kolacja bez wieprzowiny, soli, cukru, mąki pszennej, żółtek ect. Dałem radę, dostałem pracę i 1 lipca pojechałem na wieś do South Hamptons . W życiu nie widziałem takiego domu! No... może poza POGODĄ DLA BOGACZY, która namiętnie całą rodziną oglądaliśmy w Grajewie ćwierć wieku wcześniej. Mamusia zachwycała się strojami pań, a ja z bratem marzyliśmy żeby mieć basen w domu. Czasem marzenia się spełniają, przynajmniej częściowo... Zanim dojechaliśmy pod drzwi domu, przez dobre 10 min samochód jechał wysypaną żwirem drogą obsadzoną świerkami. Jeszcze nie wiedziałem, że od 2 lipca będę pokonywał tę drogę każdego dnia o 5:30 rano aby odebrać poranne wydanie NYT dla Miłościwego Pana. Następnie o 6:00 już samochodem, udawałem się do pobliskiej francuskiej piekarni po francuskie rogaliki na śniadanie. Mniej więcej tak zaczyna się dzień każdego Personal Chef za oceanem. Jedni mają troch lepiej: mogą wstawać o 7 i nie muszą chodzić po gazety, bo w domu jest więcej służby. Tam, gdzie pracowałem było tylko kilka osób służby, a nie kilkanaście lub kilkadziesiąt. Po powrocie z piekarni robiłem śniadanie. Najczęściej otręby pszenne i siemię lniane z owocami zalane wrzącą wodą, rogalik i sok ze świeżych owoców. Po śniadaniu Państwo wybierali się na plażę, zakupy lub uprawiali gry i zabawy sportowe. Służba krzątała się po domu wykonując różne codzienne prace - trzeba było skosić trawnik, podciąć żywopłot, zreperować kran no i sposobić się do obiadu (cały czas jestem PERSONAL CHEF). Obiad bez zupy i deseru, najczęściej sałaty, sery, kukurydza. Po obiedzie sprzątanie. Około 16 podwieczorek - zawsze taki sam - francuskie powidła i chrupki chleb FINN CRISP (nawet w tej chwili go chrupię). W dzień powszedni kolacja była zazwyczaj dla 3 osób, pieczony indyk, ryba lub wołowina. Ale za to w weekend... Lubiłem weekendowe „zbiorowe żywienie”. W domu było wtedy gwarno, najczęściej ze 30 osób albo i więcej . Dobre wino z przydomowej piwniczki. Wyszukane jedzenie: owoce morza, zawsze zupa, sery, sałaty i desery. W każdą środę po śniadaniu zasiadałem z Miłościwą Panią do stołu, gdzie omawialiśmy menu na weekend .W środy wychodzi dodatek do NYT o jedzeniu, restauracjach, wzlotach i upadkach nowojorskiej kulinarnej bohemy, receptury i opinie chef'ów co warto i należy teraz gotować. Żaden szanujący się nowojorski szef kuchni nie mógł nie czytać środowego NYT. To tak jakbyśmy jako branża w niedzielę nie zasiadali przed TV i nie śledzili losów naszych bohaterów w kulinarnym reality show TOP CHEF. Moja Pani podawała jeszcze ilość gości, menu, desery, nakrycie do stołu, w której części domu zrobimy cocktail. A goście w domy bywali bardzo przedni: artyści, politycy, dyplomaci... było dla kogo gotować. Wszyscy byli dla mnie bardzo mili i uprzejmi. Spędzali ze mną mnóstwo czasu w kuchni. W kuchni jest coś magicznego, przyciągającego i tajemniczego. Zawsze albo coś ładnie pachnie, albo bulgocze w garnkach, miły aromat unosi się z piekarnika. Najgorsze niestety jest zmywanie. Wszyscy idą spać, a Ty musisz wszystko pozmywać i przygotować się do śniadania za kilka godzin, a tu 2 w nocy na zegarze. Ale nie żałuję tych chwil spędzonych czy to na Long Island, czy zim spędzonych w NYC. Gordon Ramsay również zaczynał jako „personal chef”. Pracował dla australijskiego magnata telewizyjnego. Gotował na jachcie. W swojej biografii pisze, że właśnie wtedy odkrył swój styl gotowania. Coś w tym jest... Kiedy masz nieograniczony budżet na produkty, a w sklepach półki uginają się od wszelakiej maści "delikatesów", to możesz naprawdę popróbować przeróżnych kombinacji i rozwinąć wodze fantazji. Moi pracodawcy nie zabraniali mi eksperymentowania. Sami lubili gotować, więc muszę przyznać, że mój czas spędzony w ich rezydencji, to były zawodowo wspaniałe doświadczenia. Moim młodszym i starszym kolegom życzę powodzenia w rozwijaniu na polskim podwórku zawodu Personach Chef. Wschodzącym gwiazdom nowego kierunku w rodzimych kulinariach przydadzą się życzenia nieograniczonych budżetów, oraz mądrych i otwartych na wasze kreacje pracodawców.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz