Wrzesień to dobry czas na zmianę
pracy dla tych wszystkich, którzy są znużeni monotonią
korporacyjnego życia. Bo wszędzie dobrze gdzie nas nie ma - jak mawia
przysłowie. Polecam zostanie prywatnym szefem kuchni. Kilka dni temu
zostałem zaproszony do przystąpienia do platformy PERSONAL CHEF.
Zamysł chyba jest taki żeby znużeni pracą i zmęczeni podejmowaniem decyzji młodzi ale i dojrzali menadżerowie mogli sobie
wypożyczać osobistego szefa kuchni do przygotowania czegoś
smakowitego. Jeśli kogoś na to stać, to oczywiście, może sobie takiego
prywatnego szefa zatrudnić na stałe, udostępnić mu lokum w domku w
ogrodzie i mamy przed gośćmi lans jak ta lala. Personal Chef brzmi dużo
lepiej niż gospodyni :-) Pomysł godny pochwały i naśladowania i
pewnie za 10 lat już tak nam się opatrzą osobiści kucharze w
domach, jak produkty z Lidla, więc przestaniemy na nich zwracać uwagę,
ale zanim to nastąpi, zapotrzebowanie na prywatnych szefów kuchni jest minimalne i niestety utrzymać się ze świadczenia takich usług ciężko. Chyba, że Personal Chef potrafi jeszcze: prać, prasować, cerować, zająć się dziećmi, wkręcić
żarówkę, zreperować kran... i mógłbym jeszcze tak wymieniać w
nieskończoność.
Gdzieś na początku mojej zawodowej drogi, tuż po skończeniu szkoły kucharskiej i odbyciu kilkumiesięcznych obowiązkowych praktyk też miałem przygodę z byciem Personal Chef. Może któryś z kolegów pomysłodawców zainteresuje
się moją historią.
Miałem
przyjemność pracować jako Personal Chef na Long Island. Robotę dostałem z polecenia, ale i tak nie było łatwo.
Zostałem zaproszony do domu moich gospodarzy w NYC na Lexington Av
na rozmowę. Było krótko i bardzo rzeczowo. Dostałem pieniądze i
wieczorem miałem przygotować kolację na 20 osób. Kolacja bez
wieprzowiny, soli, cukru, mąki pszennej, żółtek ect. Dałem
radę, dostałem pracę i 1 lipca pojechałem na wieś do South
Hamptons . W życiu nie widziałem takiego domu! No... może poza POGODĄ DLA
BOGACZY, która namiętnie całą rodziną oglądaliśmy w Grajewie ćwierć wieku wcześniej. Mamusia zachwycała się strojami pań, a ja z bratem
marzyliśmy żeby mieć basen w domu. Czasem marzenia się spełniają, przynajmniej częściowo... Zanim dojechaliśmy pod drzwi domu, przez dobre 10 min samochód
jechał wysypaną żwirem drogą obsadzoną świerkami. Jeszcze nie wiedziałem, że od 2 lipca będę pokonywał
tę drogę każdego dnia o 5:30 rano aby odebrać poranne wydanie NYT
dla Miłościwego Pana. Następnie o 6:00 już samochodem, udawałem się
do pobliskiej francuskiej piekarni po francuskie rogaliki na
śniadanie. Mniej więcej tak zaczyna się dzień każdego Personal Chef
za oceanem. Jedni mają troch lepiej: mogą wstawać o 7 i nie muszą
chodzić po gazety, bo w domu jest więcej służby. Tam, gdzie pracowałem było tylko kilka osób służby, a nie
kilkanaście lub kilkadziesiąt. Po powrocie z piekarni robiłem
śniadanie. Najczęściej otręby pszenne i siemię lniane z owocami
zalane wrzącą wodą, rogalik i sok ze świeżych owoców. Po
śniadaniu Państwo wybierali się na plażę, zakupy lub uprawiali
gry i zabawy sportowe. Służba krzątała się po domu wykonując różne codzienne prace - trzeba było skosić trawnik, podciąć żywopłot, zreperować kran no i sposobić
się do obiadu (cały czas jestem PERSONAL CHEF). Obiad bez zupy i
deseru, najczęściej sałaty, sery, kukurydza. Po obiedzie
sprzątanie. Około 16 podwieczorek - zawsze taki sam - francuskie
powidła i chrupki chleb FINN CRISP (nawet w tej chwili go chrupię). W
dzień powszedni kolacja była zazwyczaj dla 3 osób, pieczony
indyk, ryba lub wołowina. Ale za to w weekend... Lubiłem weekendowe
„zbiorowe żywienie”. W domu było wtedy gwarno, najczęściej ze 30 osób albo i więcej .
Dobre wino z przydomowej piwniczki. Wyszukane jedzenie: owoce morza,
zawsze zupa, sery, sałaty i desery. W każdą środę po śniadaniu
zasiadałem z Miłościwą Panią do stołu, gdzie omawialiśmy menu na weekend
.W środy wychodzi dodatek do NYT o jedzeniu, restauracjach, wzlotach
i upadkach nowojorskiej kulinarnej bohemy, receptury i opinie chef'ów
co warto i należy teraz gotować. Żaden szanujący się nowojorski
szef kuchni nie mógł nie czytać środowego NYT. To tak jakbyśmy
jako branża w niedzielę nie zasiadali przed TV i nie śledzili
losów naszych bohaterów w kulinarnym reality show TOP CHEF. Moja
Pani podawała jeszcze ilość gości, menu, desery, nakrycie do
stołu, w której części domu zrobimy cocktail. A goście w domy
bywali bardzo przedni: artyści, politycy, dyplomaci... było dla kogo
gotować. Wszyscy byli dla mnie bardzo mili i uprzejmi. Spędzali ze mną mnóstwo
czasu w kuchni. W kuchni jest coś magicznego, przyciągającego i
tajemniczego. Zawsze albo coś ładnie pachnie, albo bulgocze w
garnkach, miły aromat unosi się z piekarnika. Najgorsze niestety jest
zmywanie. Wszyscy idą spać, a Ty musisz wszystko pozmywać i
przygotować się do śniadania za kilka godzin, a tu 2 w nocy na
zegarze. Ale nie żałuję tych chwil spędzonych czy to na Long
Island, czy zim spędzonych w NYC. Gordon Ramsay również zaczynał jako
„personal chef”. Pracował dla australijskiego magnata
telewizyjnego. Gotował na jachcie. W swojej biografii pisze, że
właśnie wtedy odkrył swój styl gotowania. Coś w tym jest... Kiedy
masz nieograniczony budżet na produkty, a w sklepach półki uginają się od wszelakiej maści "delikatesów", to możesz naprawdę popróbować
przeróżnych kombinacji i rozwinąć wodze fantazji. Moi pracodawcy nie zabraniali mi eksperymentowania. Sami lubili gotować, więc muszę przyznać, że mój
czas spędzony w ich rezydencji, to były zawodowo wspaniałe doświadczenia. Moim młodszym i starszym kolegom życzę powodzenia w rozwijaniu na polskim podwórku zawodu Personach Chef. Wschodzącym gwiazdom nowego kierunku w rodzimych kulinariach przydadzą się życzenia nieograniczonych
budżetów, oraz mądrych i otwartych na wasze kreacje pracodawców.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz