poniedziałek, 29 października 2012

Niedziela w Gothic Cafe

Są takie dni w życiu kucharza, które zalicza do niezwykłych, wyczekiwanych i takich, jakie sobie wymarzył. Po 5 latach prowadzenie restauracji na Zamku w Malborku doczekałam się niedzieli w restauracji, która była wypełniona gośćmi po brzegi. Może wydawać się, że nic w tym nadzwyczajnego. Restauracja, w dodatku w takim miejscu jak Zamek w Malborku właśnie po to jest, żeby być wypełnioną po brzegi. To prawda, ale moja restauracja była wypełniona po brzegi gośćmi z Malborka. Każdy, kto prowadzi biznes restauracyjny wie, jakie to trudne przekonać do siebie lokalnych gości. Chyba po raz pierwszy było u nas więcej gości niż w McDonaldzie… cha, cha, cha…
Kiedy chodziłem jeszcze do szkoły kucharskiej, a potem pracowałem w kilku restauracjach lub czasami wstępowałem z rodziną do restauracji, zawsze zachwycał mnie widok szefa kuchni, właściciela restauracji, który witał się ciepło ze swoimi gośćmi jakby byli jego rodziną.  Zawsze miło o czymś gwarzyli, opowiadali o dzieciach, wnukach, wyjazdach, smutkach i radościach. Zawsze taki widok mnie zachwycał i radował, aż w końcu i ja doczekałem się swojej wymarzonej niedzieli 28.11.2012 w Gothic Cafe na Zamku w Malborku.
Od 10 :00 do 14:00 dzieje się na Sali niewiele. Jak to kelnerzy mawiają - plaża. Chociaż ostatnio ostrożnie z tym słowem, bo mówią że jak powiedzą „plaża”, to natychmiast zapełnia się cała restauracja. Zachęcam ich na przeróżne sposoby, czasami nawet podstępem, żeby magiczne słowo „plaża” wypowiedzieli, ale nie zawsze dają się namówić. Dzisiaj popołudnie należało do gości z Malborka i to takich gości, których już znamy po imieniu, rozpoznajemy ich rodziny.

Jak w moich restauracyjnych marzeniach, moi goście z Malborka przynieśli do nas swoje radości. Przy jednym stole celebrowaliśmy rocznicę ślubu, chyba już czterdziestą. Dzieci przemiłych jubilatów w naszej restauracji organizowały wesele, potem chrzciny Franka, a dzisiaj ogłosiły, że będzie drugie dziecko. Dziadkowie, dzieci i wnuki w jednym miejscu. Trzy pokolenia i ja w tym uczestniczę… Wszyscy pojedli, napili się, uśmiechnięci, zadowoleni i szczęśliwi. Franek biega po restauracji a puszka po ciastkach służy za bębenek. Sweter ubrudzony sosem malinowym po naleśnikach. Adaś – ojciec Franka mówi mi, że moja karkówka jest lepsza od karkówki żony Kasi, która zna się na gotowaniu, lubi gotować i nie bez powodu  ma przydomek Nigella. Nasza Malborska Nigella chwali sałatę. Jest miło i śmiesznie.
Przy drugim stole 15-osobowa rodzina celebruje niedzielny obiad. Dzieci, dziadkowie i wnuki. Znam ich wszystkich. Babcia oprowadza po Zamku ,Michał często pomaga mi zatrzymać w kadrze jakiś kawałek kulinarnego życia, jego 3 synowie na pytanie czy smakowało, chórem odpowiadają „ jak zawsze”. Najlepsze nugetsy Pan smaży, Panie Bogdanie. 
Jakiż to miły widok dla mnie, jako kucharza: Podałem wszystkim jedzenie, wyszły desery, wychodzę na salę i widzę uśmiechnięte twarze, biegające dzieci, gwar jak we włoskiej czy hiszpańskiej restauracji. Goście się znają. Podchodzą do siebie, cos tam gwarzą. Dzieci jak to dzieci - bawią się razem. Na dworze strasznie pada, a u nas ciepło. Słychać tylko stukanie talerzy, średniowieczne piszczałki w tle i miłe rozmowy. Częstuję wszystkich  domową 3-letnią nalewką wiśniową. Biorę karafkę, kieliszki w rękę i ruszam w tłum gości. Niesamowite wrażenie. Jestem gospodarzem we własnej restauracji.  Bardzo mi się podoba ten „obrazek”.
Tak minęła mi niedziela, pierwsza taka w Malborku - taka domowa i zwyczajna, a taka niezwykła. Mam nadzieję, że nie ostatnia. Nie potrzebuje gwiazdek Michelinna. To były moje 3 gwiazdki wręczone mi przez moich gości! I niech tak zostanie. O takiej restauracji marzyłem – rodzinnej, gdzie wszystkich znam, a oni znają mnie, przynoszą smutki i radości, uczestniczymy przy najważniejszych momentach ich życia. Takiego miejsca życzę moim koleżankom i kolegom kucharzom.  

1 komentarz:

  1. Pełna, rozbawiona sala zadowolonych gości to największy skarb dla kucharza.

    OdpowiedzUsuń