Tak mawiali Rzymianie, pobierając
opłatę za oddawanie moczu, którego używali do garbowania skór. Od kilku
dni na oczach i ustach całej Polski są billboardy przedstawiające ikony
programów kulinarnych. Pascal vs. Okrasa. Rozbawiła mnie pani
fryzjerka na osiedlu (kiedy poszedłem podciąć siwe włosy znad
ucha i tym samym zlikwidować jedną z oznak niechybnego nadejścia końca) pytając mnie, czy
znam tych bokserów na billboardach, którymi całą Warszawa jest
oplakatowana. Ubawiła mnie Pani cudnie. Odpowiedziałem, że To nie
sportowcy, tylko kucharze ... cha, cha... Sam byłem zaciekawiony co to będzie. Natychmiast przyszło mi do głowy, że będzie to program kulinarny
na wzór IRON CHEF AMERICA, gdzie dwóch wielkich i sławnych
kucharzy staje naprzeciwko siebie i walczą o palmę pierwszeństwa w
kulinariach. W 60 minut muszą ugotować jak najwięcej potraw w
roli głównej z TAJEMNICZYM PRODUKTEM, o istnieniu którego
dowiadują się, kiedy już są w kuchni. Miliony oczu podpatrują i wszyscy zastanawiają się, co będzie sekretnym produktem tym razem, a mogą to
być świńskie ryjki, nóżki, bycze jadra i Bóg jeden z producentem
programu wiedzą, jaka niespodzianka czeka tym razem na kucharzy.
W tym przypadku jednak szybko się rozczarowałem, bo okazało się, że chodzi o reklamę dużego sklepu sieciowego. Panowie tym razem będą przekonywać jak cudnie i wspaniale jest kupować w sieciówce, gdzie świeżość, zapach, aromat wydobywające się z chłodni i dozowników zapachu przy stoiskach z pieczywem, bije na głowę te wszystkie oblazłe, brudne i śmierdzące polskie rynki i ryneczki.
W tym przypadku jednak szybko się rozczarowałem, bo okazało się, że chodzi o reklamę dużego sklepu sieciowego. Panowie tym razem będą przekonywać jak cudnie i wspaniale jest kupować w sieciówce, gdzie świeżość, zapach, aromat wydobywające się z chłodni i dozowników zapachu przy stoiskach z pieczywem, bije na głowę te wszystkie oblazłe, brudne i śmierdzące polskie rynki i ryneczki.
Żeby oddać sprawiedliwość - kupuję, owszem, w sieciówkach mleko, masło, cukier... Wszystko to, czego nie mogę wiosną
i latem kupić na rynku w Malborku. Ale jeszcze kilka lat temu, może
nawet miesięcy... obaj Panowie ze szklanego ekranu zachęcali rodaków
do ratowania rodzimych małych sklepików, zieleniaków, małych i
dużych ryneczków. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje, że dla
potrzeb programy wyjeżdżamy do Azji i zakupy robimy tylko na
bazarach... Nie myślę, że w dalekiej Tajlandii nie ma sklepów
wielkopowierzchniowych. Nic mi się tu kupy nie trzyma... Z jednej
strony - jak w Azji, to koniecznie na bazarze, ale jak we własnym kraju,
to w sieciowym? Bo taniej? Co to znaczy "taniej"? Czy któryś z Panów
pofatygował się chociażby do Sandomierza? To polskie "zagłębie" jabłek, tak
dla przypomnienia. Kupiec z sieciówki proponuje 20 gr za kilogram
jabłek, a potem sprzedaje za 2,50 za kg. Barbarzyństwo i zbrodnia na
ogrodniku i kliencie. Ale co ma zrobić ogrodnik? Ile tych jabłek
sprzeda w Lublinie na bazarze? A resztę trzeba sprzedać po 20 gr., żeby chociaż jakieś koszty się zwróciły. Panowie, jestem
przekonany, że gdybyście poświęcili tyle samo czasu na promowanie
i zachęcanie Polaków do chodzenia i robienia zakupów w małych
osiedlowych zieleniakach czy miejskich ryneczkach, duża część
narodu by was jeszcze bardziej kochała i szanowała. A tak ... ciężko
zapracowany kapitał zamieniliście na wózek w sieciówce i kod
kreskowy na waszej wiarygodności. Ale jak mawiali Rzymianie: pecunia
non olet.
Chyba trochę Pan przesadził. To jak zarabiają na życie, to ich prywatna sprawa. Z drugiej strony nie przeszkadza to chyba w promowaniu "zieleniaków" itp. A teraz pytanie mam do Pana: Jeśli przychodzi klient do restauracji i prosi o dobrze wysmażony stek z polędwicy wołowej, to wygania go Pan? Przecież tak się go nie je, musi być krwisty lub sth like that, ale skoro klient płaci 70 czy 80 zł za kotleta, to przyrządzi mu go Pan jak tylko chce, prawda?
OdpowiedzUsuńPanie Tadeuszu, zapraszam do lektury artykułu SPONSOR PŁACI SPONSOR SMAKUJE w Polityce 13-19 sierpień nr.33. Kotleta nie przyrządzę.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałem ten artykuł, to taka parafraza Pańskiego wpisu lub odwrotnie. Patrząc na analogiczną kwestię, dlaczego dobrzy aktorzy grają czasem w beznadziejnych filmach? Czy znaczy, że stali się beznadziejni?
OdpowiedzUsuńCo do kotleta, którego Pan nie poda, to stwierdzam, że musi się Panu bardzo dobrze powodzić, skoro może Pan sobie pozwolić na wygonienie klienta. Nawet sam Anthony Bourdain zaciska zęby, płacze, ale podaje jak klient sobie życzy. Trzeba jakoś zarobić na chleb. No może jakbym trafił 10 baniek w totolotka i otworzył jakąś superknajpę, to mógłbym sobie klientów wyganiać, ot takie widzimisię.
Zapraszam na mojego bloga, gdzie sprawdzam przepisy kucharzy z reklamy Lidla. Nie są to laurki :-)
www.szefkuchni.blox.pl
Panie Tadziu, zgadzam się z Panem! Gałązkę uwielbiam (o czym on zresztą dobrze wie), ale zgadzam się z tym że histeryzuje w tym wpisie :-D Dobry aktor grający w beznadziejnym filmie ... jest... DOBRYM aktorem grającym w BEZNADZIEJNYM filmie. Dobry kucharz biorący udział w rewelacyjnie zrobionej kampanii promującej beznadziejny produkt, jest... w dalszym ciągu dobrym kucharzem... itd... a biada jedynie tym, którzy wierzą reklamie.
OdpowiedzUsuńJeśli "robimy w usługach", to możemy sobie psioczyć i złorzeczyć na zapleczu, ale klient ma być szczęśliwy, że miał z nami do czynienia. To uproszczenie oczywiście, ale jednak taka jest zasada... od której mogą być czasem pewne wyjątki. Chyba, że te usługi nie są naszym źródłem utrzymania.
P.S. Jak znam tego gościa od histerycznych wpisów, to nie zdziwiłabym się, gdyby rzeczywiście tego kotleta nie podał, a klient i tak byłby szczęśliwy, że miał z nim do czynienia :-D
OdpowiedzUsuń