środa, 8 sierpnia 2012

Zrozum rozum.



Sierpień to bardzo pracowity miesiąc. Chyba najbardziej pracowity w całym sezonie. I nigdy nie wiesz, co życie przyniesie i czego goście będą oczekiwać w restauracji w średniowiecznym zamku. Do pizzy już się przyzwyczaiłem, nawet sobie z tym poradzę w przyszłym roku. Zrobię podpłomyki z czymś dobrym. Kebab… Na to nie mam recepty i nie obiecuję dania typu „kebab”. Hamburger… Myślę nad tym mocno. Biorąc pod uwagę, że to Rzymianie wymyślili… Jestem za ich kreatywnością. Miedzy dwa kawałki dobrego domowego chleba można wkładać kawał siekanej wołowiny z warzywami, więc chyba będzie wilk syty i owca cała. Ale to, co mnie spotkało dzisiaj w restauracji przerosło moje najśmielsze oczekiwania nie tylko kulinarne, ale także obyczajowe. Po krótce: Na hasło naleśniki z malinami wszystkim, ale to wszystkim gościom uśmiecha się gęba. Dzieci szczęśliwe, mamy zadowolone że w końcu coś będzie zjedzone. Ale nie tym razem! Matka z ojcem i 2 dzieci wybiera „restaurację inną niż wszystkie”, bo świeże maliny napawają ją obrzydzeniem. Z czym mi się takie zachowanie kojarzy? Z kilkoma rzeczami i mam na ten temat kilka przemyśleń. Z góry przepraszam moich Ziomków z Grajewa, gdyż często będę używał nazwy mego rodzinnego miasta, jako synonimu zaścianka. Nie dlatego, że tak myślę. Lubię Grajewo chętnie tam wracam, moja cała rodzina tam mieszka i to Oni chyba są najbardziej dumni z tego ze jestem z Grajewa, a ja nie wstydzę się tego, a wręcz z dumą opowiadam, że jestem ze stolicy Mleka Łaciatego i Płyt Wiórowych. Szkoda tylko, że władze mego miasta zapraszają innych kucharzy na pokazy kulinarne, wychodząc z założenia, że jestem za drogi mimo, że nigdy nikt do mnie nie zadzwonił i nie zapytał ile to kosztuje. Może to i prawda, że żaden prorok nie jest mile widziany we własnej ojczyźnie.
Naleśniki to tylko wierzchołek góry lodowej. Mieliśmy Panią której nie smakowała woda . Pani pije tylko „Perlage”, a wszystkie inne nie są godne jej podniebienia. Pragnę miłościwej Pani wyjaśnić, że w średniowieczu nie pito wody, na co dzień, używano jej jako dania postnego i pokutnego. Jadano chleb z wodą w poście lub w ramach pokuty, kiedy ktoś narozrabiał. Z tego co pamiętam Miłościwa Pani wyglądała na dobrze odżywioną, bogato ozdobioną i zadbaną niewiastę. Zapewne z własnym zamkiem służbą i rycerzami. Powinna więc wiedzieć, że zgodnie ze sztuką i wiedzą kulinarną z XIII, wodę pito z sokiem np. z malinowym. Mogła Miłościwa Pani zapytać o rodzaje wody, jakie mamy, a nie od progu wszczynać awanturę na temat smaku wody i że natychmiast to deklasuje naszą restaurację. Nie zamierzam kupować innej wody, a ta, co leci w kranie w Malborku, z tego co wiem, jest smaczna i zdrowa. Tak, więc jeśli nie smakuje butelkowana pozostaje „Nogatka”
 Kilka dni temu pojechałem wieczorem do Stegny (jakieś 40 min od Malborka). W sezonie, kiedy ktoś już mi zburzy krew, to albo sam wypożyczam samochód, albo korzystam z życzliwości moich pracowników i jedziemy na rybę i popatrzeć w dal, żeby lepiej zrozumieć drugiego człowieka. Jak to bywa przy takich okazjach - oczekując na halibuta z Bałtyku (jak nam fauna i flora się zmieniła) obserwujemy ludzi i sobie gwarzymy o tym jak minął dzień, jak możemy lepiej dania podawać, a może należy kilka nowych talerzy kupić...
Była może godz. 22: 00, na 30 osób przechodzących obok nas, 20 niosło nadmorskie danie pachnące morzem, solą, grillowaną rybą i przyprawami, a jego nazwa to KEBAB . Brak słów, ale jak pisze pan Robert Mazurek w Uważam Rze z lipca w „Alfabecie Leminga”: Lemingi zrobiły już sobie zdjęcie z zmrożonym halibutem, wrzuciły na fb, a teraz już można jeść ulubiony obiad Polaka - kebab i pizzę nad Bałtykiem na urlopie.
I już na koniec: Nadal jesteśmy w Stegnie. Ładne to miejsce z obrzydliwą rybą, niesłodkimi goframi, ale miłymi widokami na morze. Na parkingach 80% samochodów z rejestracjami z Warszawy. No i bardzo dobrze, że Lemingi opalają swoje wysportowane ciała, bo w Grajewie na Boguszach czy nad Jeziorem Rajgrodzkim to nie to samo. W restauracji obok dyskoteka disco polo na jakieś 300 osób, tańce-hulańce, śpiewy, „Majteczki w kropeczki”. No i bardzo dobrze. Sam lubię disco polo, bo przecież Grajewo to zagłębie tego rodzaju muzyki. Może w restauracji tego nie puszczam, ale w moich rodzinnych stronach nie ma wesela bez takich melodii, więc nie udaję, nie sapię, że to obciach. Para przy stoliku obok stwierdziła, że tylko koncert Madonny jest super, po czym wypiwszy kilka butelek, piwa ruszyła w tany przy STRACIŁAŚ CNOTĘ, BO CO? … BO SAMA TEGO CHCIAŁAŚ!  jak odpowiedział chór rozbawionych wczasowiczów. Na fb tego już nie wrzucimy, bo to obciach, a naleśniki z malinami są „de contrakte” – nie modne i żeby być na czasie, trzeba iść do restauracji innej niż wszystkie.
… i weź człowieku, ZROZUM ROZUM.
Zdjęcie naszych naleśników na portalu Papaja.pl

2 komentarze:

  1. ... bo oni niedawno przeprowadzili się do Warszawy spod grajewskiej wsi :-)

    na naleśnikach u Pana nie byłem, niestety chociaż co się odwlecze to nie uciecze - ale za to próbowałem pierwszy raz w życiu jabłkowej chimichangi, oczywiście w Warszawie :-) - palce lizać :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ładnie to Pani/ Pan napisali. Grajewska wieś to całe moje życie. Kuchmistrzewo wieś gdzie Król JAGIEŁŁO zatrzymywał się w drodze na polowanie. Wieś gdzie królewscy kucharze sprawiali się co tchu w piersiach żeby zaskoczy króla nowymi smakami i aromatami. Wieś z której pochodzą moi rodzice. Kuchmistrzewo to wieś najwspanialszych wakacji i wspomnieć.Zupa z kluskami u cioci Lucyny to ciągle smak dzieciństwa. Dzisiaj nasze , moje Kuchmistrzostwo to już Wierzbowo. Nie ma co się może dziwić że lubię gotować skoro królewskie gotowanie mam już w genach od wieków. Jestem z tego dumny i szczęśliwy.Na zamek zapraszam.

    OdpowiedzUsuń