Podążając śladami pantofelków Carrie
Bradshaw, miłosnych podbojów Samanthy Jones,
wygranych procesów Mirandy Hobbes i sprzedanych dzieł sztuki
Charlotte York, w jakimś momencie znajdziemy się w wegańskiej restauracji „Pure Food
and Wine” przy Irvin PL na Manhattanie, blisko Union Sq. Warzywa
przygotowywane bez gotowania, w specjalnych piecykach w temperaturze 74 C, to
niezwykły widok jak na restauracyjną kuchnię. Nie zobaczymy tam
trzonu kuchennego, frytkownicy, grilla, garnków. Pełno za to
piecyków wielkości mikrofalówki, pudełeczek, skrzyneczek. Przedziwny to widok dla kucharza przyzwyczajonego do klasycznej
kuchni. Restauracja została założona w 2004 roku przez pasjonatkę jedzenia
i gotowania Sarme Meingailis. Miałem okazję spotkać
współwłaścicielkę, a zarazem szefa kuchni. Zostałem nawet
obdarowany książką jej autorstwa RAW FOOD REAL WORLD. Jej szczególny pomysł na gotowanie nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek religią, czy nurtem filozoficznym. Głównym
celem "matki założycielki" było stworzenie energetycznego, ciekawego
miejsca z pysznym wegańskim i wegetariańskim jedzeniem, w
akompaniamencie win z ekologicznych upraw z całych Stanów Zjednoczonych. Świeże produkty są kupowane na
ekologicznych farmach w całych Stanach włącznie z Alaską. Goście odwiedzający to miejsce, to nie tylko świrusy,
co jedzą marchew. Ja jej za dużo nie jem. Duża część gości to
mięsożercy, szukający ciekawych smaków i pragnący odświeżyć
swoją kartę dań. Myślę, że raz w tygodniu dieta oparta na
warzywach nikomu jeszcze nie zaszkodziła. Myślę, że każdy szef
kuchni powinien od czasu do czasu taką restauracje odwiedzić w
poszukiwaniu inspiracji, pomysłów na dania z wykorzystaniem warzyw, orzechów,
nasion, przypraw, masła kokosowego, kokosów, suszonych owoców,
miso, drożdży, oliwy i oleju, soli, agavy, daktyli, syropu
klonowego, wanilii, miodu ect. Jeśli poprosicie obsługę, bez problemu
pokażą wam kuchnię i opowiedzą o tym, co ich inspiruje i kręci
w gotowaniu. Restauracja jest modna i naprawdę inspiruje. Wizyty naszych
bohaterek tylko dodają jej splendoru i chwały. Nie jest tam tanio. Śmiem powiedzieć, że nawet baaaaardzo drogo. Przyzwyczajonym do kiszonej kapusty i ogórków, trudno
nam zrozumieć, jak można sprzedać carpaccio z czerwonego buraka za
28$. Za testing menu dla 8
osób bez wina zapłaciliśmy 1000$. W karcie menu znajdziemy dużo znajomych
pozycji z rodzimych produktów, ale w nowej aranżacji: "Pikantny makaron z kokosem, orzechami, imbirem i limonką" (gdzie makaronem jest biała rzepa); "Złota pasta z dyni z czarnymi truflami"; "Ravioli z grzybów"... Nazwy imponujące, smak bardzo często zaskakujący. Jedne dania
smakowały mi bardzo, inne mniej, ale naprawdę nie żałuję, że
odwiedziłem to miejsce. Jestem zdania, że zbyt mało uwagi poświęca się w polskiej
kuchni warzywom. Nie ma u nas mody, choć to się ostatnio trochę zmienia, na jedzenie
dobrze zrobionych warzyw. Wszystko musi być rozgotowane i miękkie.
„Aldente” poza nazwą niewiele nam mówi. Ale na szczęście mam wrażenie, że i pod tym względem idzie ku dobremu.
Zwiedzając NYC warto wygospodarować czas na odwiedzenie tego miejsca
na kulinarnej mapie Wielkiego Jabłka. Może w piątek... W polskiej
tradycji dzień postny, więc jest uzasadnienie, a przy okazji może
coś ciekawego odkryjecie. I kto wie, może będziecie mieli okazję
spotkać Samanthę, której wpadniecie w oko i zapragnie zatrudnić
prywatnego szefa kuchni... jak zawsze... tylko na jedna kolację ze
śniadaniem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz