piątek, 13 kwietnia 2012

Raw Food

Podążając śladami pantofelków Carrie Bradshaw, miłosnych podbojów Samanthy Jones, wygranych procesów Mirandy Hobbes i sprzedanych dzieł sztuki Charlotte York, w jakimś momencie znajdziemy się w wegańskiej restauracji „Pure Food and Wine” przy Irvin PL na Manhattanie, blisko Union Sq. Warzywa przygotowywane bez gotowania, w specjalnych piecykach w temperaturze 74 C, to niezwykły widok jak na restauracyjną kuchnię. Nie zobaczymy tam trzonu kuchennego, frytkownicy, grilla, garnków. Pełno za to piecyków wielkości mikrofalówki, pudełeczek, skrzyneczek. Przedziwny to widok dla kucharza przyzwyczajonego do klasycznej kuchni. Restauracja została założona w 2004 roku przez pasjonatkę jedzenia i gotowania Sarme Meingailis. Miałem okazję spotkać współwłaścicielkę, a zarazem szefa kuchni. Zostałem nawet obdarowany książką jej autorstwa RAW FOOD REAL WORLD. Jej szczególny pomysł na gotowanie nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek religią, czy nurtem filozoficznym. Głównym celem "matki założycielki" było stworzenie energetycznego, ciekawego miejsca z pysznym wegańskim i wegetariańskim jedzeniem, w akompaniamencie win z ekologicznych upraw z całych Stanów Zjednoczonych. Świeże produkty są kupowane na ekologicznych farmach w całych Stanach włącznie z Alaską. Goście odwiedzający to miejsce, to nie tylko świrusy, co jedzą marchew. Ja jej za dużo nie jem. Duża część gości to mięsożercy, szukający ciekawych smaków i pragnący odświeżyć swoją kartę dań. Myślę, że raz w tygodniu dieta oparta na warzywach nikomu jeszcze nie zaszkodziła. Myślę, że każdy szef kuchni powinien od czasu do czasu taką restauracje odwiedzić w poszukiwaniu inspiracji, pomysłów na dania z wykorzystaniem warzyw, orzechów, nasion, przypraw, masła kokosowego, kokosów, suszonych owoców, miso, drożdży, oliwy i oleju, soli, agavy, daktyli, syropu klonowego, wanilii, miodu ect. Jeśli poprosicie obsługę, bez problemu pokażą wam kuchnię i opowiedzą o tym, co ich inspiruje i kręci w gotowaniu. Restauracja jest modna i naprawdę inspiruje. Wizyty naszych bohaterek tylko dodają jej splendoru i chwały. Nie jest tam tanio. Śmiem powiedzieć, że nawet baaaaardzo drogo. Przyzwyczajonym do kiszonej kapusty i ogórków, trudno nam zrozumieć, jak można sprzedać carpaccio z czerwonego buraka za 28$. Za testing menu dla 8 osób bez wina zapłaciliśmy 1000$. W karcie menu znajdziemy dużo znajomych pozycji z rodzimych produktów, ale w nowej aranżacji: "Pikantny makaron z kokosem, orzechami, imbirem i limonką" (gdzie makaronem jest biała rzepa); "Złota pasta z dyni z czarnymi truflami"; "Ravioli z grzybów"...  Nazwy imponujące, smak bardzo często zaskakujący. Jedne dania smakowały mi bardzo, inne mniej, ale naprawdę nie żałuję, że odwiedziłem to miejsce. Jestem zdania, że zbyt mało uwagi poświęca się w polskiej kuchni warzywom. Nie ma u nas mody, choć to się ostatnio trochę zmienia, na jedzenie dobrze zrobionych warzyw. Wszystko musi być rozgotowane i miękkie. „Aldente” poza nazwą niewiele nam mówi. Ale na szczęście mam wrażenie, że i pod tym względem idzie ku dobremu. Zwiedzając NYC warto wygospodarować czas na odwiedzenie tego miejsca na kulinarnej mapie Wielkiego Jabłka. Może w piątek... W polskiej tradycji dzień postny, więc jest uzasadnienie, a przy okazji może coś ciekawego odkryjecie. I kto wie, może będziecie mieli okazję spotkać Samanthę, której wpadniecie w oko i zapragnie zatrudnić prywatnego szefa kuchni... jak zawsze... tylko na jedna kolację ze śniadaniem...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz