Kilka lat temu przeszła przez Polskę fala krytyki, podsycana przez środowisko aktorskie, które
od czci i wiary odsądzało młodych ludzi, debiutujących w polskich
serialach. Jakoś wtedy specjalnie się nad tym
nie zastanawiałem, ale kiedy teraz przypatruję się polskiej scenie
kulinarnej, to zaczynam rozumieć, po co to wszystko było. Pewnie ktoś natychmiast krzyknie, że Pan
Daniel Olbrychski, dopiero kilka lat temu zrobił dyplom. To prawda, ale jego mistrzowie już dawno dostrzegli w nim
talent i w końcu liczy się to, że jednak zrobił ten dyplom. W świecie mi bliskim też
jest taki "Olbrychski kulinariów". Chef Thomas Keller nie skończył żadnej szkoły
kucharskiej, a mimo to dzisiaj jest właścicielem kilku wspaniałych restauracji m.in.
French Loundry, czy Per –Se. Dzięki talentowi i ciężkiej pracy, Chef Keller
każdego dnia zapisuje się złotymi zgłoskami w historii światowych kulinariów. Właściwie jest on jednym z
kilku na świecie tak utalentowanych kucharzy. Pozostali również bardzo ciężko pracują na swój sukces.
Czasami ktoś zwraca się do mnie: "Mistrzu". Niewiele rzeczy mnie krępuje. Ci, którzy mnie znają, dobrze wiedzą, że luksus mi w życiu
nie przeszkadza, ale nazywanie mnie
mistrzem - TAK. Powtarzam: Mistrzem można nazywać Kurta Schellera, Thomasa
Kellera, Nobu , Adama Chrzastowskiego i jeszcze kilku innych. Ja jestem czeladnikiem, a na dodatek jeszcze słabo ogarniętym... Chociaż, może za 20 lat, jeśli nadal będę tak tyrał, jak tyram - pozwolę łaskawie nazwać się "Mistrzem". :-)
Co stało się z etosem naszej pracy? Kitel jest jak mundur oficerski. W moim przekonaniu im ciężej się na niego haruje, tym z większą dumą się
go nosi. Tymczasem trudno jest uświadczyć kucharza w kitlu na bazarze, w sklepie,
czy na ulicy. Bo to obciach i nie wypada? Widzę i czuję wzrok zdumionych klientów,
przechodniów, gdy widzą mnie w kitlu w sklepie, czy na bazarze... Co się stało z Cechami, które tak pilnowały
elitarności swoich członków? Bycie piekarzem było dumą całego domu, żona była
nazywana Panią Piekarzową, co bez wątpienia napawało ją dumą. A może problem
polega na tym, że nasi szefowie kuchni
po prostu kończą szkoły kucharskie, a na zachodzie kończy się "CULINARY ART"?
Może dlatego tam studenci wydziałów kulinarnych z taką dumą chodzą w kitlach kucharskich i czapkach, bo ich praca jest postrzegana w kategoriach sztuki. Czy wiecie, jaka duma rozpiera młodego człowieka? No, może nie aż tak młodego... trochę przesadziłem... miałem 35 lat. Czasami wychodziliśmy przed szkołę w "umundurowaniu" i było niezwykle miło, kiedy przechodnie witali nas: "Cześć Chef, co słychać?". W szkole, przez 2 lata, też nie nazywano mnie inaczej, jak "Chef Bogdan". To tylko jeden z elementów, ale także w ten sposób buduje się atmosferę i przekonanie o doświadczaniu czegoś wyjątkowego, uczy szacunku do samego siebie, do zawodu, napawa dumą, każe myśleć o etyce zawodowej i etosie pracy.
po prostu kończą szkoły kucharskie, a na zachodzie kończy się "CULINARY ART"?
Może dlatego tam studenci wydziałów kulinarnych z taką dumą chodzą w kitlach kucharskich i czapkach, bo ich praca jest postrzegana w kategoriach sztuki. Czy wiecie, jaka duma rozpiera młodego człowieka? No, może nie aż tak młodego... trochę przesadziłem... miałem 35 lat. Czasami wychodziliśmy przed szkołę w "umundurowaniu" i było niezwykle miło, kiedy przechodnie witali nas: "Cześć Chef, co słychać?". W szkole, przez 2 lata, też nie nazywano mnie inaczej, jak "Chef Bogdan". To tylko jeden z elementów, ale także w ten sposób buduje się atmosferę i przekonanie o doświadczaniu czegoś wyjątkowego, uczy szacunku do samego siebie, do zawodu, napawa dumą, każe myśleć o etyce zawodowej i etosie pracy.
Mam wrażenie, że u nas takie podejście zanikło. Widzę jak młodzi, zdolni
kucharze są spychani na margines kulinarnego życia, tylko dlatego, że nie są z odpowiedniego
towarzystwa. Jak spędzają całe godziny na uczeniu się czasami
głupich rzeczy, jeżdżą na konkursy, kupują za własne pieniądze produkty,
korespondują z szefami z zagranicy, chcą się uczyć, rozwijać... I co z tego mają? Nic. Nie dziwię się, że wyjeżdżają z Polski i nie chcą wracać, bo nie ma do kogo. Mistrz
Scheller i tych kilku jemu równych - wszystkich
nie ogarnie, a reszta... to słabi
czeladnicy. Udowodnił to niedawno światowej sławy
cukiernik z 3CITY, zapominając o
torcie zamówionym na przyjęcie na Zamku.
Dobrze pamiętam, jak ciężko
pracowałem na dyplom kucharza. Nie było ani łatwo, ani tanio. Do tego jeszcze - wszystko po
angielsku. Nigdy nie zapomnę testu z pasteryzacji mleka. Nawet po polsku trudno mi było pojąć, na czym to polega, a musiałem
nauczyć się tego po angielsku. Teraz co rano z ogromnym sentymentem przeglądam
książkę do gotowania, którą używałem w szkole. Tak, zapłaciłem wielką cenę za to, żeby być
kucharzem, ale apeluję do młodych adeptów wszelkich sztuk kulinarnych: Nie zrażajcie
się, ciężko pracujcie, czytajcie książki kucharskie, odwiedzajcie inne
restauracje, podróżujcie gdzie się tylko da, uczcie się języków, zapisujcie
wasze pomysły na kartce papieru i do nich wracajcie. Zawracajcie szefowi dupę
tak często, aż będzie miał was dość. To jest droga do waszego kulinarnego sukcesu. Nie
słuchajcie kogoś, kto nie jest prawdziwy i tylko was cygani. TV jest ważna i jeśli
lubicie kamery, bardzo pomocna w promocji Was i waszego biznesu. Jeśli jednak nie
będziecie wystarczająco czujni, to się zatracicie i zapomnicie jak się gotuje, a wasi goście zaczną od was odchodzić. Trzeba pamiętać, że bardzo często goście przychodzą do restauracji
dla Was, waszego smaku, z chęci porozmawiania i spędzenia miło czasu. Goście
lubią patrzeć, jak szef przechadza się miedzy stolikami i rozmawia.
Trzeba na to znaleźć czas nawet wtedy, kiedy jest mega tabaka w kuchni.
Jakim cudem Chef-celebryta, który nie prowadzi własnej kuchni,
może udzielać szefowi restauratorowi sensownych rad? Nie mówię o pracy w hotelowej kuchni. To zasadnicza różnica -
być najemnikiem, a prowadzić własną restaurację z jej całym inwentarzem.
Uwielbiam takich Wujków Dobra Rada: „ Zrób tak a tak.” „Nie rób tego, bo to nie
wyjdzie.” „Ugotuj wywar z homara, no, bo przecież to kuchnia Meksykańska.” Taaaak... Gdyby homary rosły w Nogacie, to bym je łowił codziennie i podawał
gościom, byleby tylko chcieli jeść. Ale
moi goście w meksykańskiej restauracji kochają los golonkos, los tataros, czy
los kotletos. Muszę to uszanować. Muszę pamiętać, że mam czynsz do zapłacenia i jestem
odpowiedzialny za 7 osób z umowami o pracę. Kto prowadzi biznes - świetnie mnie
rozumie. Kiedy słucham szefa-celebryty,
który mówi mi, że musiałby być frajerem, żeby otwierać restaurację i się z tym
wszystkim użerać, to naprawdę dziękuję Bogu, że kształciłem się zagranicą.
Dzięki temu uczyłem się od szefów z pasją, talentem i charakterem. Zawsze powtarzam moim kolegom kucharzom,
którzy chcą mi służyć dobrą radą, wsparciem i konsultacją za 15.000 netto, że chętnie im to sprzedam. Niech
sobie pozarządzają, a potem ja, za poradę, wystawię fakturę na 15.000 netto. Nie
znam szefa w USA, który mądrzyłby się w telewizorze i udzielał rad, prowadził
telewizyjne show, a nie miał własnej restauracji. Emeril Lagasse, Mario Batali, Boby
Fly to CREAM DE LA CREAM nowojorskiego kulinarnego świata, ale ci ludzie są
autentyczni, życzliwi, mają czas dla Ciebie, bardzo często są wykładowcami w
szkołach kucharskich. Młodzi kucharze
lgną do nich i są gotowi pracować po 18 godzin na dobę za minimalne uposażenie,
bo wiedzą, że w przyszłości wartość spędzonego tam czasu i ich, jako fachowców,
będzie nieoceniona. Irytuje mnie to, że nikt nie weryfikuje wiedzy domorosłych
kucharzy. Ci ludzie bez żadnych emocji i bez żadnego wysiłku wkładają kitel
kucharski i każą nazywać siebie kucharzami. Po przeczytaniu kilku książek
zaczynają szkolić innych. Kto na to pozwala? Są zapraszani przez prestiżowe
ośrodki akademickie w Polsce do prowadzenia zajęć ze studentami. Czy
cotygodniowe pokazy w telewizji są wystarczającym pretekstem do zabicia w sobie
zdrowego rozsądku? Wszystko wskazuje na to, że jednak tak jest. Może warto
byłoby przypomnieć sobie słowa Arystotelesa, który mówił, że „korzenie nauki są długie
i gorzkie, ale owoc słodki”...
hymmm... kitel to nie mundurek ani garnitur tylko wg mnie ubranie robocze kucharza pracującego w tzw. "strefie czystej" więc chyba nie do paradowania po targowiskach. Ale może są kitle do kuchni i wyjściowe??.
OdpowiedzUsuńNie bardzo rozumiem pytanie, ale może dlatego, że pewne aspekty wydają mi się oczywiste. Tak, jest to rodzaj ubrania roboczego, ale też rodzaj "mundurka". Chyba nikt nie wyobraża sobie sytuacji, w której kucharz posiada tylko jeden strój roboczy, lub też zmienia go raz w tygodniu. Funkcjonalność stroju kucharza nie jest w sprzeczności z estetyką, a w każdym razie nie musi być.
OdpowiedzUsuńPanie Bogdanie gratuluję bloga i trzymam kciuki za jego rozwój! Super sprawa w Malborku.
OdpowiedzUsuń