Kilka miesięcy temu jeden z banków zrobił społeczną
akcję „Śmieci tuczą dzieci”. Cała Polska oplakatowana, w radio i w TV szefowa
fundacji opowiadała o szczytnych celach i zamierzeniach na przyszłość. Słuchałem
tego wszystkiego z zapartym tchem. Napisałem nawet emaila z kilkoma pomysłami.
Chciałem podzielić się moim doświadczeniem z USA. Pracowałem z maluszkami 2,5-3
letnimi. Nikt nie odpowiedział. No bo przecież wiedzą najlepiej, są the
best i "nie będzie Gałązka pluł nam w twarz".
Do dzisiejszego poranka nie rozumiałem, czemu takie akcje mają służyć. Kosztują miliony złotych, do kogo są kierowane? Kto i w jaki sposób bada skuteczność oddziaływania takich akcji? Zadzwoniłem do kolegi Sławka Komudy (tego od straży dla zwierząt) z pytaniem, „czemu służą takie społeczne akcje?”. Eureka! Służą ociepleniu wizerunku i sprawom podatkowym! Służą wszystkim, tylko nie tym, do kogo de facto są kierowane. Nie potępiam idei fundacji. Pani Błaszczyk i jej „Budzik” robią wielkie rzeczy. Pani Ochojska buduje studnie w Afryce, Pan Owsiak jest Ministrem Zdrowia w Polsce i świetnie sobie daje radę. Tak, więc może wielkie fundacje finansjery zamiast ocieplać wizerunek, który i tak, czegokolwiek by nie robili, jest szklany i z aluminium, powinny pieniądze przekazać ludziom, którzy się na tym znają.
Czy po akcji społecznej, dotyczącej zmian nawyków żywieniowych w Polsce zaczęły upadać fast-foody? Patrząc na moją małą ojczyznę Malbork - mam wrażenie, że jest wręcz odwrotnie. Od poniedziałku do niedzieli, w Wielki Piątek i Wigilię - tłumy nieprzebrane. Czy mam winić za to Clowna z czerwonym nosem, siedzącego przed restauracją inną niż wszystkie? Winię za to rodziców. Uważam, że to rodzice trują swoje dzieci. Jak można 3 latka prowadzić w niedzielę na obiad do fast-fooda? Czy zabawka jest rozgrzeszeniem? A może to rodzicielskie lenistwo? Moja pięcioletnia bratanica Weronika nie zna smaku coli, frytek, ma zdrowe zęby i jest szczęśliwa. Uwielbia rosół. Nazywa go „magiczną zupą”. Makaron babcia Czesia zawsze musi zrobić „sznurkowy”. Weronika wie, że po rosole przechodzą choroby i w brzuszku jest ciepło. Rosół bez kostki! Dziecko pójdzie tam, gdzie je rodzic zaprowadzi. Prowadzicie wasze dzieci jak owce na rzeź! Należę do pokolenia, które codziennie jadło w domu obiad (rocznik 1968). Mamusia pracowała, tak samo jak większość matek moich kolegów. Rano przed pójściem do szkoły musieliśmy z bratem wstać i zjeść śniadanie. Zupa mleczna, ciepłe mleko, placki z dżemem. Wyboru nie było wielkiego. Ale zawsze smacznie. Nasze mamy "z kamienia potrafiły chleba napiec". Kanapki zapakowane do plecaka, jakiś owoc. Nigdy nie wyszedłem z domu bez śniadania. Nie było płatków śniadaniowych i innych pyszności 100 razy przetworzonych, posłodzonych Bóg wie, czym, ale za to pięknie opakowanych. Co się stało? „Czasy niby inne, a zawsze takie same” - jak powiada ks. Proboszcz w filmie „U Pana Boga za piecem”.
W moim pokoleniu otyłość była rzadkością, mądra nauczycielka razem z rodzicami leczyła ADHD miłością i cierpliwością. Jedynym gazowanym napojem była Złota Rosa i Oranżada (a i to tylko z okazji większego święta). Apeluję do rozsądku rodziców: jeśli nie chcecie patrzeć za 40 lat na wasze dzieci z nadciśnieniem, po przebytych zawałach - pomyślcie już dzisiaj. Zamiast tracić pieniądze na coś, co przypomina tylko jedzenie, ugotujcie wspólnie z waszymi dziećmi obiad w domu. Niech wasz dom pachnie ciastem jak mój w każdą sobotę. Gdy odejdą dziadkowie waszych dzieci, jakie smaki dzieciństwa wasze pociechy zapamiętają?
Wszystkim chętnym, którzy planują namawiać moich rodaków do zmiany stylu życia zapraszam na stronę fundacji „Let’s Move” założonej przez Pierwszą Damę USA Panią Michel Obamę.
Do dzisiejszego poranka nie rozumiałem, czemu takie akcje mają służyć. Kosztują miliony złotych, do kogo są kierowane? Kto i w jaki sposób bada skuteczność oddziaływania takich akcji? Zadzwoniłem do kolegi Sławka Komudy (tego od straży dla zwierząt) z pytaniem, „czemu służą takie społeczne akcje?”. Eureka! Służą ociepleniu wizerunku i sprawom podatkowym! Służą wszystkim, tylko nie tym, do kogo de facto są kierowane. Nie potępiam idei fundacji. Pani Błaszczyk i jej „Budzik” robią wielkie rzeczy. Pani Ochojska buduje studnie w Afryce, Pan Owsiak jest Ministrem Zdrowia w Polsce i świetnie sobie daje radę. Tak, więc może wielkie fundacje finansjery zamiast ocieplać wizerunek, który i tak, czegokolwiek by nie robili, jest szklany i z aluminium, powinny pieniądze przekazać ludziom, którzy się na tym znają.
Czy po akcji społecznej, dotyczącej zmian nawyków żywieniowych w Polsce zaczęły upadać fast-foody? Patrząc na moją małą ojczyznę Malbork - mam wrażenie, że jest wręcz odwrotnie. Od poniedziałku do niedzieli, w Wielki Piątek i Wigilię - tłumy nieprzebrane. Czy mam winić za to Clowna z czerwonym nosem, siedzącego przed restauracją inną niż wszystkie? Winię za to rodziców. Uważam, że to rodzice trują swoje dzieci. Jak można 3 latka prowadzić w niedzielę na obiad do fast-fooda? Czy zabawka jest rozgrzeszeniem? A może to rodzicielskie lenistwo? Moja pięcioletnia bratanica Weronika nie zna smaku coli, frytek, ma zdrowe zęby i jest szczęśliwa. Uwielbia rosół. Nazywa go „magiczną zupą”. Makaron babcia Czesia zawsze musi zrobić „sznurkowy”. Weronika wie, że po rosole przechodzą choroby i w brzuszku jest ciepło. Rosół bez kostki! Dziecko pójdzie tam, gdzie je rodzic zaprowadzi. Prowadzicie wasze dzieci jak owce na rzeź! Należę do pokolenia, które codziennie jadło w domu obiad (rocznik 1968). Mamusia pracowała, tak samo jak większość matek moich kolegów. Rano przed pójściem do szkoły musieliśmy z bratem wstać i zjeść śniadanie. Zupa mleczna, ciepłe mleko, placki z dżemem. Wyboru nie było wielkiego. Ale zawsze smacznie. Nasze mamy "z kamienia potrafiły chleba napiec". Kanapki zapakowane do plecaka, jakiś owoc. Nigdy nie wyszedłem z domu bez śniadania. Nie było płatków śniadaniowych i innych pyszności 100 razy przetworzonych, posłodzonych Bóg wie, czym, ale za to pięknie opakowanych. Co się stało? „Czasy niby inne, a zawsze takie same” - jak powiada ks. Proboszcz w filmie „U Pana Boga za piecem”.
W moim pokoleniu otyłość była rzadkością, mądra nauczycielka razem z rodzicami leczyła ADHD miłością i cierpliwością. Jedynym gazowanym napojem była Złota Rosa i Oranżada (a i to tylko z okazji większego święta). Apeluję do rozsądku rodziców: jeśli nie chcecie patrzeć za 40 lat na wasze dzieci z nadciśnieniem, po przebytych zawałach - pomyślcie już dzisiaj. Zamiast tracić pieniądze na coś, co przypomina tylko jedzenie, ugotujcie wspólnie z waszymi dziećmi obiad w domu. Niech wasz dom pachnie ciastem jak mój w każdą sobotę. Gdy odejdą dziadkowie waszych dzieci, jakie smaki dzieciństwa wasze pociechy zapamiętają?
Wszystkim chętnym, którzy planują namawiać moich rodaków do zmiany stylu życia zapraszam na stronę fundacji „Let’s Move” założonej przez Pierwszą Damę USA Panią Michel Obamę.
Edukacja, to przede wszystkim rodzice i dzieci. Ale także
szkoła, przedszkola i cała mała ojczyzna. Program Pani Prezydentowej jest
rozpisany na kilkanaście lat. Nie ma obawy, że kiedy przyjdzie nowa gospodyni
Białego Domu, to wszystko w czambuł potępi. Wręcz odwrotnie - ulepszy i będzie
kontynuować. Brałem udział w tym programie. Gotowałem z dziećmi 3
letnimi. Opowiadałem poprzez zabawę o jedzeniu i wodzie. Po południu spotykałem
się z rodzicami na 5 min. Proszę mi uwierzyć, że bardzo trudno rozmawia się z Afroamerykanką
żeby zwróciła uwagę na to, co jedzą dzieci. Ale udawało się! To dzieci
wymuszały na rodzicach podczas piątkowych zakupów, żeby wstawić wodę do
koszyka, bo przecież pan kucharz mówił, że to zdrowe.
Takie działania mają sens,
w takich działaniach chciałbym uczestniczyć i się angażować. Może nie trzeba
niczego tworzyć. Może wystarczyć napisać, zadzwonić do biura fundacji i zapytać,
czy możemy skorzystać z tego w Polsce. Jestem przekonany, że Pani Obama może
się tylko ucieszyć, że jej inicjatywa zatacza coraz większe kręgi.
Najłatwiej jest oskarżać i o całe zło tego świata obwiniać rodziców, prawda? A może szanowny kształcony Pan Kucharz zamiast oglądać się na prezydentową USA i Wszystkich Świętych zrobił coś, żeby pomóc, hę?
OdpowiedzUsuńOd wielu pokoleń w większości nie żyjemy w wielopokoleniowych domach, w których można nauczyć się wszystkiego od starszej kobiety. Pracujemy nie tak jak kiedyś Czesia do 15-tej, tylko dużo, dużo dłużej. Biegamy z dzieciakami na dodatkowe zajęcia. Sami też musimy się ciągle dokształcać lub zdobywać nowe umiejętności - bo przecież emerytura w wieku 67 lat.... i inne takie... W telewizji i na ulicach podprogowy przekaz wtłacza nam do głowy, że można gołąbki ugotować w 5 minut i właściwie wszystko robi się samo, trzeba tylko kupić to coś w kolorowej torebce. A przecież bardzo zależy nam na czasie, bo musimy jeszcze być piękne, szczupłe i młode do osiemdziesiątki.
Jeśli nie masz tyle szczęścia, że matka nauczyła Cię gotować to trzeba eksperymentować samodzielnie. Uwierz mi, że nie jest łatwo znaleźć książkę kucharską, która jest coś warta i pomaga w takiej sytuacji. Ja znam jedno świetne źródło informacji, które ratowało mnie z niejednej opresji, ale nie będę tu konkurencji reklamować :-)
Może zamiast oskarżać - zrobiłbyś coś dla nas - sfrustrowanych matek. I zamiast się wymądrzać o czarnym sezamie i kaczce w pomarańczach, zrobił coś pożytecznego - np. napisał książkę kucharską dla rodziców... z pomysłami na proste, szybkie, zdrowe potrawy dla dzieci ?
Takie książki są, tylko trzeba wejść do księgarni albo na www.
OdpowiedzUsuńZgadzam się w 200% z Bogdanem i nie jest prawdą, że pracując intensywnie zawodowo nie jesteśmy w stanie dobrze żywić naszych dzieci. To kwestia chęci, świadomości i pracowitości. Na łatwiznę idą leniuchy. Bo naprawdę nie jest strasznie skomplikowane włożenie do koszyka w markecie wody zamiast soku owocowego, jogurtu bio zamiast danonków, fasoli zamiast gotowej pizzy. Mam trójkę małych dzieci, jestem człowiekiem pracującym intensywnie, moja żona również, dziadkowie pomagają sporadycznie, a jednak mamy CODZIENNIE obiad na stole zrobiony własnoręcznie, z możliwie najlepszych składników. Wstaję w sobotę o 6 rano, by jechać na targ po dobre jajka, mięso, warzywa i ryby. Gotuję pół weekendu i pokazuje dzieciom, jak to powinno wyglądać. Szykuję dania na cały tydzień, mrożę, robię półprodukty do szybkiego przygotowania w ciągu tygodnia, gdy na zrobienie posiłku mam 30 min. Można? Można. Jeśli tylko się chce, więc EUCHENIO nie zwalaj winy na Bogdana i innych za to, że jesteś słabo zorganizowana, tylko weź się za to, co naprawdę ważne. Uwierz mi, że nowe ciuchy i awans w firmie będą gówno warte, gdy za 10 lat Twoje dzieci zaczną chorować.